Atlas Sound – „Logos”

Talentowi zazwyczaj po drodze z neurotycznością

2009.12.06

opublikował:


Atlas Sound – „Logos”

Nauczką za nieprzeciętne zdolności są zawirowania natury psychicznej, biegłość okupiona jest rozdarciem. Bradford Cox, definicja sprzeczności, przegrany geniusz. Jedna z najbardziej płodnych postaci ostatnich lat, funkcjonuje w dwóch światach. Ten pierwszy to zespół Deerhunter, którego jest wokalistą, gitarzystą i ogólnym spiritus movens. Można właściwie byłoby zaryzykować stwierdzenie, że to całkiem zwyczajny, indie-rockowy (w rozumieniu amerykańskim, a nie angielskim) projekt, gdyby nie sam Cox, który wprowadza do niego coś na kształt permanentnego defektu, ubytku. Przeciwwagą dla kwaśnej poetyki Deerhuntera jest Atlas Sound, przy którym słowo psychodelia zdaje się mieć siłę rażenia gamy C-Dur. W Atlas Sound wszystko jest możliwe, tak samo jak wszystko przesiąknięte jest wynaturzeniem i hiperbolizacją odbijającymi się w krzywym zwierciadle porąbanego dzieciństwa Coxa. Gwizdy, szmery, jęki, wszystko w opozycji do struktur zwrotka-refren, wręcz z nich szydzące.

Logos to drugie wydawnictwo sygnowane nazwą Atlas Sound, potwierdzające tezę o nadproduktywności jej autora: to piąta pełnoprawna płyta, w rejestracji której artysta brał na przestrzeni ostatnich 18 miesięcy. I choć zaskakuje na niej przede wszystkim to, że Cox przeprosił się z melodiami (co w praktyce oznacza, że Logos mogłoby zostać wydane pod szyldem Deerhunter i nikt nie poczułby różnicy), to jednak należy w tym dopatrzyć się sprytnego, iście diabelskiego planu. Chcecie piosenki? Proszę bardzo. Z tym, że pozwolicie, że zainfekuję je tym wszystkim, czego na co dzień boicie się wyrazić. Stąd Logos to zaproszenie do perwersyjnej zabawy. Perwersyjnej dlatego, że ponad wszelką wątpliwość udowadniającej, że Cox to überwrażliwiec, operujący zintensyfikowanymi środkami, które przekuwają się na nośne refreny, zapamiętywalne zwrotki, a jednocześnie pełnej dziwactw i eksperymentów, podszytej lękiem i niepewnością. Weźmy choćby singlowe Walkabout, zarejestrowane z innym celebrytem niezalu, Noahem Lennoxem vel Panda Bear z Animal Collective, z ultraprzebojowym motywem przewodnim powracającym na pokiereszowanym, bajkowym tle. Takich – nie bójmy się tego słowa – piosenek jest tu więcej: Shelia, Quick Canal z Laetitią Sadier ze Stereolab na wokalu (obie kolaboracje z Logos stanowią zresztą najmocniejszy dowód na istotność i wagę Coxa jako autora i kompozytora) czy wreszcie kończący krążek utwór tytułowy. Bywa też nudno i z natychmiastowym przeznaczeniem do kosza (An Orchid chociażby). Całość jest jednak zarówno powłóczysta, senna, jak i wybuchająca, wyjawiająca zarazem. Jak koszmar, z którego wcale nie chcesz się wybudzić. Przepracowana trauma, która wciąż determinuje kolejne kroki.

Maciek Tomaszewski / slodkogorzkie.wordpress.com

Polecane