fot. mat. pras.
Szpaku stał się ważny. Po pierwsze – dla słuchaczy. Wpompował w rap całą pulę emocji, których w nim wcześniej nie było, kulminacji rodem z innych muzycznych gatunków, głosem i auto-tune’em grał w naszych realiach naprawdę oryginalnie, a kontrastowanie bajkowych postaci ze scenami i wyznaniami rodem z piekła na ziemi po prostu robiło wrażenie. Po drugie (i ważniejsze) – dla ludzi. To nie była muzyka, to terapia. Okoliczności trafiły się niesprzyjające, śmierć była blisko, patologia stanowiła codzienność, ale dało radę z tego wyjść ku lepszemu życiu, wyciągnąć wnioski, nie stracić pamięci o tym, jak było. Kiedy facet z Morąga mówi, że jego fani to rodzina, to nie jest tania metafora. W GUGU też jest jak ojciec i brat, nie jak szef.
Skoro już nikt nie zarzuci mi nieznajomości kontekstu, to czas na kwestie czysto artystyczne. „Dzieci duchy” to świetna płyta, nie wyprę się tej opinii, ale za dużo w tej twórczości Michała Wiśniewskiego rapu, chrapliwego wycia rodem z najpodlejszego, pościelowego rocka lat 90. Gdzieś między osraną łapą a kolejnym pokemonem rozciągały się całe połacie kiczu, unieśmiertelnionego różowymi kominiarkami, „demonicznymi” soczewkami i tak dalej. Kicz to też środek artystyczny, konwencja, ale trzeba ostrożnie, żeby nie przedawkować. Szpaka było za dużo, nadużywał swoich patentów, co musiało poprowadzić do karykatury.
Początek 2024 r. jest dla twórcy dobry. Wrócił do łask. Poprzedni rok to nie tylko album, na tle rapowego mainstreamu przyzwoity i z hitami pokroju „Totoro” czy „Byłem młody”, to również seria gościnnych występów: świetny refren w „Moonrocku” Kaza Bałagane (jeden z kandydatów do bangera roku), znaczące występy na trzecim „Hotelu Maffija”, którym żyła wtedy rapowa Polska, obecność u Gibbsa i Kubana, tam, gdzie być trzeba było. A w styczniu Szpaku ot tak zdjął sobie White Widow ze sceny srogim dissem. Eliminacja kliszowego, wyjątkowo durnego drillu dla nadpobudliwych dzieci zawsze w cenie.
I wtedy ze smyczy został spuszczony czteroutworowy „Cerber”. Pierwsze na co warto zwrócić uwagę: prawie zero rzewnego skowytania i śnienia na jawie przy japońskich kreskówkach (choć namedroppingu nadal od cholery). Szpaku jest raperem, więc obowiązki ma rapera. „Garfield” ostro mówi o konsekwencji w kontekście obranej drogi i nie pomija ksywek. Wjazd „Gdybym nie miał siana z rapu, to bym kroił tych bananów pod Złotymi / Starzy kupili ci outfit, to i drugi by kupili” w „Plastrze” niszczy. Namawianie od dziesiony nie jest szczególnie odpowiedzialne fakt, ale to jest bezlitosne rozpoczęcie, nie do zapomnienia. A potem są zostające w głowie obrazki: jedno danie na Wigilię, kalafiory na uszach. Wart odnotowania plastyczny detal.
Rap Szpaka podbija pewność siebie, z tych, co to płyną tylko z rzeczywistego sukcesu, z braku wstrętu przy patrzeniu w lustro i z bycia orędownikiem ludzi. Doświadczamy hermetyzmu, który sprawia wrażenie wpuszczenia cię do swojego świata. I poczucia, że to rap dla swoich. Tak jakby autor mówił: – słuchaj, jak nie rozumiesz, do czego nawiązuję, to nie mój problem, żegnaj, zresztą to ty dzwonisz.
Są też kwestie bardziej prozaiczne. Na przykład taka, że „Animal Planet” Raffa J.R.-a to jest taki rave na jersey clubie, którego w Polsce chyba jeszcze nie było. Zwierzęcej energii tyle, że aż trzeba przywołać Krystynę Czubównę. Dzikie, zajebiste rytmicznie, charyzmatyczne, trudno nie skakać. Tak samo trudno nie być pod wrażeniem przy uderzeniu chóru w deemzowym „Plastrze”. Efekciarstwo? Tak? W dobrym guście? Nie. Działa? Oj, nawet nie pytaj. Kto zresztą oczekiwał wyczucia smaku po duecie Deemz x Szpaku, ten rapu słucha od wczoraj. Rozliczaj to z efektywności.
Z bitami to w ogóle tak, że trafione są cztery na cztery. Chemia z Kubim wciąż jest, raper czyta przesyt „Garfielda”, który charczy, skrzypi, dudni, nasuwa niskimi tonami, szklistym synthem, podziabanymi perkusjami, ale jest przekonująco dynamicznym w tym chaosie. PSR zawsze radził sobie z basem, to jak szybki, wyraźny Szpaku podąża za nim w „Aniele Stróżu”, cieszy ucho.
Pewno gdyby „Cerbera” rozbudowywać dalej, nie byłby taką zwartą, pobudzającą pigułą. Na szczęście jest, jaki jest i zdecydowanie może ugryźć. To naprawdę dobra robota bez oglądania się za siebie i na innych, która trafiła w miejsce i czas. I tak na marginesie – słowo „przekaz” może wywołać śmiech czy niechęć, niemniej po ludzku, po boomersku nawet cieszy mnie, że raper pcha do głowy nie tylko marki ubrań i bohaterów gier, a także rzeczy w stylu „zapisz się na sztuki walki” (ale nie „rób z siebie błazna w klatce”), „adoptuj psa”. Lepiej tak niż wpisać do głowy „boli kutas, gdy p….olę ją” chłopcom, którzy będą mieć problemy z nawiązywaniem normalnych relacji.
4 / 5
Szpaku „Cerber EP”, wyd. GUGU