Ile można słuchać „Paranoid And Sunburnt”, „Stoosh” i „Post Orgasmic Chill”? Owszem można. Zawsze i bez końca, bo takie dobre to płyty. Ale to już przeszłość. Bo wybaczyli sobie co było do wybaczenia i weszli do studia. Nagrali i wydali. I wreszcie jest! „Wonderlustre”. Tak nazywa się czwarty w karierze, a pierwszy po ponad dziesięcioletniej przerwie krążek szalonej (to komplement!) Skin i jej kumpli. No to słucham. I z każdą kolejną minutą, z każdym następnym utworem cieszę się jak dziecko, które dostało nową zabawkę.
Choć przecież zaskoczenia nie ma, bo widziałem ich podczas tegorocznego Open’era. Dali radę. Wróć! Co ja piszę! Po prostu pozamiatali dając czadu jak za dawnych lat, tym samym udowadniając niedowiarkom, że prócz powrotów z sentymentu lub dla kasy są też takie z czystej potrzeby serca. Z miłości do muzyki. Bo nie śmiem wątpić, że Skunk Anansie reaktywowali się właśnie dlatego, że kochają muzykę. Czego najlepszym dowodem zarówno ich występ w Gdyni, jak i zawartość „Wonderlustre”.
Słuchając nowego albumu nie mogę uwierzyć, że od ostatniego spotkania z ich twórczością minęło aż tyle lat! I nawet nie chodzi o to, że głos Skin brzmi jak zawsze – kiedy trzeba drze japę, a w spokojniejszych momentach brzmi czule, wręcz seksownie. Piękne jest to, że w brzmieniu zespołu, jego zgraniu, a wreszcie energii, jaka emanuje z „Wonderlustre” nie czuć wcale tej długiej przerwy! Zwłaszcza że Skin i spółce wciąż z niezwykłą łatwością przychodzi nagrywanie nie tylko chwytliwych melodii, co po prostu dobrego, rasowego rocka.
Weźmy choćby singlowy przebój „My Ugly Boy”, który jest najlepszą wizytówką stylu Skunk Anansie. A więc spokojna zwrotka i szybszy, dynamiczny refren. Mocny bas i trudny do pomylenia z innym głos Skin. Również dzięki prostemu, ale jakże celnemu zaśpiewowi „Oooh”. Ale mnie bardziej uwiódł kolejny na krążku, niby zadziorny, ale na swój sposób miękki „Over The Love” ze świetną partią gitary. Bardzo też lubię punk’n’rollowy, najszybszy w tym zestawie i wyróżniający się z reszty swym wariactwem „It Doesn’t Matter”. Ogień! Ale wiem, że znajdą się tacy, którym najbardziej przypadnie do gustu osadzony na funkowym rytmie, miłosny „The Sweetest Thing”. A skoro jesteśmy już przy uczuciach – jak zwykle w przypadku Skunk Anansie nie mogło zabraknąć wolniejszych rzeczy. Na „Wonderlustre” są dwie takie piosenki – podniosła, mocno naładowana emocjami ballada „Talk Too Much” i przepiękna, miłosna historia „You Saved Me”. Miód na moje serce!
Ale czy są tu hity na miarę „Secretly”, „Hednonism”, „Because Of You” czy przynajmniej „Weak”? Nie, nie ma. Ale czy na którejś z płyt, które Pearl Jam nagrali po niesamowitym debiucie „Ten” są utwory dorównujące „Alive”, „Jeremy”, „Once” czy „Even Flow”? Odpowiedź wydaje się być zbędna. I podobnie jak grupa Eddiego Veddera, tak również Skunk Anansie pewnie nigdy już nie nagrają nic lepszego niż na początku kariery. Ale przecież nie muszą. Płytą „Wonderlustre” i promującymi ją koncertami Skin, Cass, Ace i Mark udowadniają, że nie zmarnowali zaufania, jakim obdarzyli ich fani. Oraz cierpliwości, z jaką czekali na nową płytę. I choćby dlatego Skunksom należą się nie tylko brawa za nowy krążek, ale przede wszystkim wielki szacunek.