Ta płyta powinna mieć kategorię „tylko dla dorosłych”. I to z podniesionym wiekiem granicznym do 35 lat. Wcześniej muzyki z „Soldier Of Love” można nie docenić. Młodszej młodzieży może zabraknąć cierpliwości w wyszukiwaniu smaczków, od których album momentami aż kipi. Jednak kipi subtelnie i z klasą. I to co najmniej klasą biznes. Albo S Klasą.
Ta płyta niemal wymusza wykwintną oprawę podczas słuchania. Dobrze byłoby włączyć ja na sprzęcie klasy hi-end, w wysprzątanym idealnie domu, z kominkiem, który rywalizowałby o skuteczniejsze rozgrzanie z muzyką płynącą z głośników. Oczywiście opcja słuchanie na jamniku, w rozdeptanych kapciach też może działać, do czego poniekąd zachęca „rebelianckie” zdjęcie Sade we wkładce płyty, na którym wokalistka dzierży fendera jaguara, którego upodobał sobie Kurt Cobain, czy podobni mu artyści niezależni. Wracając do samej muzyki, najlepsze i najbardziej energetyczne fragmenty znajdziemy w „Babyfather” i „The Safest Place”, a crème de la crème „Soldier Of Love” to kompozycja tytułowa. Pomysł z użyciem syntezatora gitarowego, czy próbek gitary z samplera, jest doskonały. W połączeniu z sennym sposobem śpiewania Sade daje efekt uzależniający. Jej tęsknota za miłością, o którą chce walczyć, a która nie przychodzi, może nie rozmiękcza, ale skutecznie czaruje i zaskakuje. Bo pomysł użycia militarystycznej estetyki do opisania tęsknoty za uczuciem, to dowód ogromnej wrażliwości i wielkiej wyobraźni. Nic dziwnego, że następująca po tym dziele ballada „Morning Bird” wydaje się nieco bezbarwna. Swoją drogą, nawet Piąta Symfonia van Beethovena po tym utworze wydawałaby się jakaś taka nie teges:) Jednak kiedy do leciutko jazzującego fortepianu dołącza kwartet smyczkowy, a Sade śpiewa z wyrzutem „How Could You!?”, nie tłumacząc, co też on jej takiego zrobił, i dalej „You’re The Blood Of Me”, dając do zrozumienia, że co by to nie było, to teraz chyba czas na transfuzję, całość nabiera rumieńców i za każdym kolejnym przesłuchaniem wydaje się lepsza…
Podobnie trudno przekonać się po pierwszym przesłuchaniu do „Long Hard Road”, czy „Be That Easy”. Te utwory, słuchane kątem ucha, bez wnikania w niuanse brzmieniowe, mają wszystkie znamiona muzyki do windy. No, ale na pierwszy rzut ucha, to i Slayer brzmi jak młot pneumatyczny. Jednak po uważniejszym wsłuchaniu się w melodie, łatwo dojść do wniosku, że są dość oryginalne i z pewnością niebanalne. (I znów mamy analogię do thrash metalu:)
Zespół Sade, w skład którego wciąż wchodzą ci sami muzycy (głównodowodzący, kompozytor, gitarzysta, programista i saksofonista Stewart Matthewman, pianista Andrew Hale i basista Paul S. Denman), z którymi Sade Adu zaczynała swoją karierę, i z którymi rozstawała i schodziła się wielokrotnie, gra z wyczuciem i trochę w stylu vintage (wyłączając utwór tytułowy). Ale zawsze na dużym luzie i z pewnością swoich umiejętności. Jednak ani na moment nie zbliżają się w tym przekonaniu do nonszalancji. Wydaje się, że podczas sesji nagraniowej było bardzo rodzinnie, o czym mogą świadczyć takie drobiazgi, jak gwizdanie w końcówce „Be That Easy” czy mruczenie w „Bring Me Home”. Ma to swoje uzasadnienie w kontekście całości tych utworów, ale jakoś wolę myśleć, że to efekt dobrego samopoczucia Sade, a nie wykalkulowane i powtarzane do znudzenia figury rozpisane przed wejściem do studia.
Może „Soldier Of Love” nie jest płytą tak efektowną, jak poprzednia w dorobku Sade, „Lovers Rock”, ale z pewnością jest co najmniej tak samo wartościowa. A z czasem może okazać się waszą ulubioną na wciąż długie, i nadal niestety bardzo zimowe, wieczory.
Tracklista
1. The Moon And The Sky
2. Soldier Of Love
3. Morning Bird
4. Babyfather
5. Long Hard Road
6. Be That Easy
7. Bring Me Home
8. In Another Time
9. Skin
10. The Safest Place