– Mój głos nie był normalny – powiedział Daltrey w rozmowie z „CBS Los Angeles”. – Śpiewanie zaczęło mi sprawiać ogromną trudność. Całe szczęście poznałem Stevena Zeitelsa, dyrektora Centrum Głosu w Massachusetts.
– Nie spodobało mu się to, co zobaczył w związku z moimi strunami głosowymi. Powiedział, że to nie rak, ale pewien stan przednowotworowy. Kazał mi to obserwować – dodał wokalista.
Ostatecznie doszło do operacji. Jakkolwiek zabieg przebiegł pomyślnie i już sześć tygodni później Daltrey mógł wystąpić na scenie z The Who, proces rehabilitacji był dla artysty prawdziwym koszmarem.
– Po operacji byłem załamany. Było to coś, co ja nazywam Wielką Ciszą. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak to jest, gdy nie ma się głosu.