– Jeżeli już, to jesteśmy największą podziemną kapelą. Nigdy natomiast nie czułem się gwiazdą mainstreamu – dodał mężczyzna. – Niech będzie, w Wielkiej Brytanii tworzymy w jakiś sposób główny nurt, ale też bez przesady. Cały świat nas zna i to jest super, ale wciąż staramy się osiągnąć więcej.
Są jednak momenty, kiedy Hammond czuje potęgę The Strokes: – Dotyczy to chwil, gdy stoisz na scenie przed tłumem ludzi, który jakby mówi ci: „Zrobiliście to!”. Wtedy zyskuję na pewności siebie i przyjemniej jest mi wracać do studia, bo wiem, że mam w tym biznesie jakąś pozycję.