Ze wszystkich wspomnień, jakie tego ranka mignęły mi przed oczyma, ten Grabaża jest najcelniejszy: „Lemmy z Motorhead zawsze grał szybie kawałki: dwie zwrotki, refren, mostek, zwrotka refren, góra 3 minuty kurzu i spierdalać. Kiedy dopadł go rak, uporał z nim się w ten sam sposób, błyskawicznie przenosząc się na tamten świat. Lemmy Kilmister – zawsze będziesz Gościem. I salut You!”.
Jeszcze w wigilię obchodził 70. urodziny w klubie Whisky A Go Go w Los Angeles. Tak, w tym legendarnym klubie. Ponoć o nowotworze wiedział dwa dni. Choroba potraktowała go tak, jak on traktował życie. Brał wszystko i szybko. „Victory or Die”.
Zasuwał do końca, na najwyższych na jakie mógł sobie pozwolić obrotach. Od jakiegoś czasu zdarzało się, że koncerty były odwoływane lub przerywane. Tajemnicą żadną nie było, że ze zdrowiem Lemmy`iego najlepiej nie jest. Wydaje mi się, że on sam nie dopuszczał do siebie myśli o emeryturze. Nie wyobrażał sobie tego. Nie chciał przygotowywać się do nieuniknionego. Jeśli ma się zdarzyć, to niech przyjdzie i tyle. Bez cackania się. O ile w ogóle o tym myślał. Kiedy niedawno przerwał koncert w Austin w Teksasie po zaledwie trzech utworach, chwilę po „We Are Motörhead”, wrócił jeszcze na chwilę na scenę i zwrócił się do publiki – „Uwielbiam dla was grać, ale nie daję rady. Przyjmijcie moje przeprosiny. Następnym razem, w porządku?”
Lemmy`ego otaczała pewna specyficzna aura. Gdy wychodził na scenę, zasysał energię. Każdy chciał go zobaczyć. Nawet gdy był w stanie podreptać jedynie trzy kroki w tył i wprzód, to wiadomo było, że obcuje się z gigantem. Dlatego młodsi giganci tak emocjonalnie go teraz wspominają. A chyba najbardziej basiści. „Wielki człowiek, który nie znosił głupców” – napisał o nim Duff McKagan. Flea zwrócił uwagę, na pewien dar, który okazał się kluczem do wszystkiego, do czego zdołał dotrzeć Lemmy. „Jeden z największych rockersów w historii. Wyjątkowy, niesamowity basista” – skomentował muzyk RHCP.
Miał 66 lat, kiedy w jakimś wywiadzie powiedział – „Wielki ból sprawia mi uprzejmość obecnych czasów. Idziesz na backstage i widzisz dwadzieścia butelek wody mineralnej, a obok torbę orzechów. Co jest złego w tym pieprzonym obrazku? Cóż, wszystko jest dziś zdrowe. I to jest okropne. Nie rozumiem tego”. Anegdot, opowiastek i legend o jego nawykach, przeżyciach, dokonaniach, kobietach… armii kobiet i oceanie alkoholu jest mnóstwo. W większości to prawda. Nawet nazwa Motörhead to nie tylko tytuł ostatniego numeru, jaki napisał dla Hawkwind, zanim został wywalony na zbity ryj, ale przede wszystkim pamiątka po amfetaminowym uzależnieniu. Weź kilkunastu bardzo dojrzałych mężczyzn, zsumuj ich najbardziej odjechane, rock`n`rollowe dokonania. Rzuć na szalę. Ta nie drgnie, jeśli na drugiej szali będą wspomnienia Lemmy`ego.
W świat rocka wszedł przez scenę Jimi Hendrix Experience, gdzie robił za technicznego. Tam zobaczył, jak to działa. I przez te wszystkie lata był żywym dowodem na to, że rock`n`roll czyni nieśmiertelnym…