fot. P. Tarasewicz
Kuba nie przestaje nas trollować, co – przyznaję bez bicia – raz bawiło mnie mniej, raz bardziej, ale tym razem szczerze rozbawiło.
Dostaliśmy dzisiaj do recenzji “Romantic Psycho”, wyczekiwany od wielu tygodni trzeci solowy album Quebo. Album poprzedzony jedną z najciekawszych, najbardziej angażujących kampanii promocyjnych w historii polskiej muzyki rozrywkowej.
No i co tu dużo mówić – “Romantic Psycho” to kolejny jej etap, a nie zasadnicze wydawnictwo. Pierwsze trzy numery dobrze już znaliśmy, więc żadnym zaskoczeniem nie były. Aczkolwiek nie, jedna uwaga być musi – “Przy tobie” jako pojedynczy numer odrobinę męczyło nawijką rapera. Bit Patr00 prowadzi nagranie niezwykle miękko, przyjemnie, oldskulowo, Quebo zrazu zdawał się wręcz zabijać jego groove. Gdy jednak ten sam kawałek wchodzi na “Romantic Psycho” jako trzeci, po tytułowym i “Jesieni”, wszystko się zgadza.
SPRAWDŹ TAKŻE – Gigantyczny preorder Quebo. Zobacz tracklistę i gości.
Dobra, kiedy wszystko zaczyna nam się zgadzać, płyta zmienia się w coś, co należy traktować jako pomost pomiędzy starym Quebo, z czasów głębokiego podziemia, nagrywek z ziomkami z rodzinnego Ciechanowa, a obecną pozycją artysty. Bardziej nawet jak demówka niż pełne tracki. Kawałki brzmią słabo od strony technicznej, słychać ich “piwniczność” oraz freestylowość. Ba, “Noc” to wręcz jakieś psycho-rock-hopowe wygrzewy ze śpiewającym jak zza szpitalnej kotary Kubą.
SPRAWDŹ TAKŻE – Mes do Wojewódzkiego: „Twoja książka trafi na sam szczyt góry w moim kiblu”
Gdzieś w połowie “Romantic Psycho” człowiek przestaje się już jednak w ogóle zastanawiać o co tutaj chodzi i zwyczajnie zaczyna śmiać z tej koślawości wydawnictwa. To po prostu jest kolejna kreacja, to jest taki Quebonafide w wersji demo, przypominający o swoich korzeniach, kolegach sprzed lat. Płyta jako element podróży, artystycznej drogi. Coś pomiędzy trollingiem a spłaceniem starych długów wobec hip-hopu.
No i fajnie, a teraz dawaj nam już konkretny, prawdziwy album!
Autor: Andrzej Cała