Planeta Woodstock

Mówiąc o Przystanku Woodstock łatwo zapomnieć o co chodzi jego organizatorom.


2010.08.04

opublikował:

Planeta Woodstock

Rok temu, z jubileuszowego, piętnastego Przystanku Woodstock Michael Lang wyjechał z wytrzeszczonymi jak pięć złotych oczyma i uśmiechem jak scena U2. Wówczas mijało 40 lat od pierwszego, historycznego Woodstock. Organizatora amerykańskiego festiwalu zaprosił do Kostrzyna nad Odrą „prezes”, by wspólnie świętować okrągłe rocznice (40/15) i by pokazać, że idee – miłość, równość, tolerancja, które świeciły nad ówczesną młodzieżową woltą świecą nadal. I to świecą nad krajem, w którym ogórek chwilowo zastąpił Krzyż. Niemożliwe? A jednak…


Bo Przystanek Woodstock to nie tylko festiwal muzyczny, to również zjawisko społeczne, na którym łamią sobie zęby socjolodzy. W jednym miejscu obok (przeróżnej) muzyki w pełnej harmonii realizowane są projekty edukacyjne i społeczne. Na te kilka dni spod ziemi wyrasta przedziwne, kolorowe, półmilionowe miasto otwarte na wszystkich. W namiocie Akademii Sztuk Przepięknych odbywają się spotkania z Andrzejem Wajdą, Jerzym Buzkiem, Markiem Niedźwieckim, obok filmu „Katyń” pokazywany jest „Beats of Freedom – Zew Wolności”, między rozmowami z Leszkiem Gnoińskim i Wojtkiem Słotą a Michałem Ogórkiem jest miejsce dla prof. Alicji Chylińskiej, po polu krążą Krysznowcy i nie mniej kolorowi uczestnicy Przystanku Jezus. Jedni festiwalowicze zbierają na piwo (uderzenie pasem na goły tyłek – 2 zł) inni stoją w kolejce do alkomatu w Wiosce Policyjnej, a jeszcze inni uczestniczą w warsztatach.. Włosi, Anglicy, Niemcy, Litwini, Rosjanie, Szwedzi bawią się w błocie pod słynnym „grzybkiem”, pod którym można było spotkać i Owsiaka i… młodą  parę! Każdy inny, wszyscy równi.

Atmosfera wolności udzielała się każdemu – Jerzy Buzek spacerując po „polu” odesłał ochronę „w cholerę”, dzieci z Arki Noego zachwycone były „fajowską” publiką, a grający od dwóch dekad jako gwiazdy muzycy z Life Of Agony schodzili ze sceny wyrazie poruszeni – „nigdy nie graliśmy dla 500 tysięcy ludzi na raz!”. Takie scenki przez te cztery dni (tak, cztery – bo już w czwartek ruszyła Akademia Sztuk Przepięknych) trafiały się na każdym kroku.


Jasne, że nie obyło się bez ludzi, którym alkohol odebrał rozum (w Kostrzynie i w promieniu 60 km obowiązywała prohibicja na twarde alkohole), jasne, że ktoś został okradziony, ktoś zgubił, stracił, ktoś wyszczał się obok toi-toia czy skręcił nogę. Trzeba być głupim, by zakładać, że takie zdarzenia nie mają miejsca na Woodstock. Otóż mają, ale stanowią jakiś odległy, minimalny margines. W zwykłym dużym mieście statystycznie, na 100 tysięcy mieszkańców, dzieje się więcej zła niż na otwartym, goszczącym pół miliona ludzi Przystanku. Niestety, z krytycznymi ocenami, podkreślającymi kompletnie marginalne kwestie Owsiak będzie musiał się mierzyć do końca świata i jeden dzień dłużej. I pewnie jest na to gotowy. Tylko czy jest sens przejmować się politykami, którzy nigdy nie byli na żadnym Przystanku (co łatwo sprawdzić), a atakują zaciekle tak jego ideę jak i uczestników? Prawdopodobnie nie, choć pewności nie mam;)

Mówiąc o Przystanku Woodstock łatwo zapomnieć o co chodzi jego organizatorom. Krytykując „brudasów taplających się w błocie” łatwo zapomnieć, że impreza jest podziękowaniem za pracę przy styczniowych Finałach WOŚP, wygodnie jest nie pamiętać, że finansowana jest wyłącznie przez sponsorów, łatwo nie patrzeć w stronę ambulansów, w których zbierana jest rekordowa ilość krwi ratującej życie, łatwo olać namioty w których Pokojowy Patrol szkoli ludzi, jak udzielać pierwszej pomocy, jak wykonać sztuczne oddychanie u niemowlaka… Ale najłatwiej zapomnieć o pokrytych już nieco patyną, a jednak wciąż żywych i ważnych hipisowskich ideach. Ideach odartych z narkotyków, a wzbogaconych o poczucie tożsamości narodowej. I to między innymi o tych wartościach rozmawiają z uczestnikami festiwalu „wykładowcy” ASP, a goście z zagranicy podkreślając atmosferę mówią: „tu na Woodstock nie musicie gonić Europy, to Europa powinna gonić za wami”.


Idee równości, wolności i tolerancji znajdują odbicie w line-upie. Jednego dnia na jednej scenie dla tych samych ludzi występuje robactwo z Łąki Łan, które miesiąc wcześniej podbiło publiczność Open’era, występuje triumfująca na świecie formacja Papa Roach i krajowa gwiazda – co by nie mówić – sceny pop, Justyna Steczkowska.  Nie lecą pomidory, nikt nie wygania jej ze sceny, jak nie nikt nie wygania Nigela Kennedy’ego, który niesiony reakcją publiki wydłuża zakontraktowany na 70 minut występ do prawie dwóch godzin, interpretując w finale, na jazzowo mistrza Hendrixa. Jest miejsce dla wschodzących gwiazd wyłonionych przez Fabrykę Zespołów w zakrojonych na szeroką skalę eliminacjach. Jest czas dla świętującej 25-lecie Armii, dla Ziggie Piegzie z Brylewskim, czy zasłużonego Titusa z solowym projektem Titus Tommy Gunn. Jest miejsce, by przed Jelonkiem (laureatem Złotego Bączka) na scenie pojawił się jeden z najlepszych w Europie składów reggae Morgan’s Heritage Peetach & Gramps. A za dnia jest czas na warsztaty muzyczne, aktorsko-cyrkowe, kabaretowe, na bicie Rekordu Guinessa w graniu na instrumentach „z recyclingu”, na spotkanie z poezją, czy… na oczyszczającą kąpiel w błocie.


Czy jest się do czego przyczepić? Pewnie, że jest! Na przykład frekwencja na koncercie L.U.C na scenie pod namiotem dowodzi, że na głównej poradziłby sobie również jakiś inny reprezentant krajowego hip-hopu. Może warto spróbować?

 

Polecane