foto: P. Tarasewicz
Choć Pjus zmarł na początku tego roku, pamięć o nim i jego twórczości przetrwa bardzo długo. O jej pielęgnowanie po drugiej stronie Atlantyku zadbali Skrubol i Ludwik Lis, którzy namalowali mural na cześć artysty w Venice Beach w Los Angeles.
– Historia Pjusa to opowieść o człowieku, którego walka ze zdrowiem nie złamała do samego końca. To ta skala zjawiska, o której ciężko się pisze, bo ma się świadomość zderzenia z czymś, co bardzo trudno przełożyć na swoje doświadczenia – jeśli w ogóle jest to jakkolwiek możliwe. Gdyby nie problemy ze zdrowiem, MC nie tylko by słyszał, ale również i my moglibyśmy słyszeć go częściej. Do dziś w sieci można znaleźć wstępne wersje numerów, które miały znaleźć się na jego solowych projektach, jeszcze zanim przeszedł operację. Jego zdolność do posługiwania się językiem w sposób niezwykle precyzyjny pozwalała na pisanie bogatych w treść zwrotek bez zaniedbania technicznej strony tworzenia rapu. Wielokrotne rymy, przed którymi swego czasu mógł chylić czoła Wankej z kultowej grupy Dinal. Przeżycia opisane z charakterystycznym przekąsem, co śmiało mogłoby służyć jako baza dla felietonu. Wreszcie konkretne poglądy i nieowijanie w bawełnę – pisał o artyście Kajetan Szewczyk, żegnając go na naszych łamach.