foto: mat. pras.
Wyobrażaliście sobie Popka i Tau na jednej płycie? Dla P.A.F.F.-a to nie problem, na swoim debiutanckim albumie „Fala” dobrał gości z odległych na pozór światów. Współpracował m.in. z Major Lazer i Jadą Pinkett Smith, w Polsce produkował m.in. dla TDF-a („Paffistotedes”), Bosskiego Romana i B.R.O. Album „Fala” trafił do sklepów w miniony piątek. P.A.F.F. opowiedział nam o pracy nad nim, o mieszaniu elektroniki z rapem i próbie zaszczepiania polskiej publiczności zachodnich brzmień.
Działasz na polskim rynku od lat, ale mimo wszystko sporadycznie, dotychczas bardziej skupiałeś się na rynkach zagranicznych. Nie kusiło cię, by debiutancką płytę wydać jednak szerzej? Zaprosić na nią anglojęzycznych gości i atakować rynki, na których masz już wyrobioną pozycję?
P.A.F.F.: Po latach robienia utworów na rynki zachodnie postanowiłem pokazać się też trochę naszej rodzimej publiczności, bo chciałbym, żeby w moim kraju też było o mnie troszeczkę słychać. I właśnie efektem tej chęci jest „Fala”. Na pewno jest to też związane z chęcią zaszczepiania u nas i osadzania w świadomości słuchacza tego, co dzieje się w muzyce na świecie.
Czy słuchacz jest już gotowy na „Falę”?
Wydaje mi się, że tak, że to dobry moment na to. Z każdym rokiem doganiamy twórców chociażby ze Stanów. Kiedyś faktycznie te nowe trendy docierały do nas powoli, nie zawsze chciały się przyjmować, czasem zaskakiwały z dużym opóźnieniem, czasem wcale. Internet dużo w tej kwestii zmienił i cały czas zmienia. Dziś zachodnie produkcje docierają do nas natychmiast po premierze, słuchacz staje się coraz mniej radykalny i bardziej otwarty. Dziś nie oburza się już na łączenie hip-hopu z elektroniką, czyli tego, co ja głównie robię na „Fali”. Bardzo chciałem nagrać płytę elektroniczną z raperami w roli głównej.
Kilka dni temu podkreślałeś w rozmowie z Jackiem Adamkiewiczem, że światy hip-hopu i elektroniki dawno się przeniknęły.
Ten proces rozpoczął się w latach 80., dzięki takim twórcom jak choćby Afrika Bambaataa. Kiedy w połowie tamtej dekady wydawał „Planet Rock”, ludzie nazywali to przecież hip-hopem. Potem pojawiło się określenie „muzyka freestyle”, a dziś pewnie podpięliby to pod electro.
Dokonałeś rzeczy, która niewielu się udaje – w ciągu niespełna roku udało ci się dopiąć producencki album z kilkunastoma gośćmi. Może zdradzisz sposób, w jaki motywowałeś artystów do dosyłania swoich wokali?
Wiem, że w przypadku niektórych płyt ciągnie się to latami. Przede wszystkim byłem bardzo zdeterminowany, atakowałem telefonicznie i przez messengera, wysyłałem tony SMS-ów i często przypominałem, że czekam. Myślę jednak, że w pierwszej kolejności zadziałało tutaj coś innego – zaoferowałem raperom bity dalekie od tego, co robią na co dzień. Myślę, że podeszli do tej płyty inaczej niż do swoich standardowych featów. Nagranie wokali do moich bitów było dla nich wyzwaniem. To było coś nowego, dlatego nagrywali to chętniej i szybciej.
Wiem, że niektórzy trochę się tych bitów bali.
Po części tak. Np. Paluch na początku bał się odbioru, reakcji swoich słuchaczy. Po kilku odsłuchach kawałka stwierdził, że ten utwór nie pada tak daleko od tego, co robił wcześniej, bo on już się bawił w syntetyczne bity dawno temu. „Syntetyczna mafia” i utwory typu „Psychofan” czy „Nowy trueschool” z „Bezgranicznie oddanego” – on jest pionierem takiego rapu w Polsce, dlatego też go zaprosiłem, bo zależało mi na jego obecności. Z podobnych powodów jest Bosski Roman – on też bawił się takie elektroniczne rzeczy już siedem czy osiem lat temu. Nagrywał takie rzeczy m.in. ze mną na płycie „Krak 3”, a jeszcze wcześniej z Robertem M.
A czy był ktoś, kto bardzo chciał się dograć, ale finalnie nie odnalazł się w konwencji, którą zaproponowałeś?
Był jeden raper, który nie tyle się nie odnalazł, co po prostu nie miał czasu, żeby to ogarnąć. Pozostali to właściwie wszyscy ci, do których się zgłosiłem. Nie odmawiali mi, więc nie musiałem tworzyć listy rezerwowej.
Szczerze mówiąc kiedy pierwszy raz spojrzałem na listę gości i obok dużej ilości raperów znalazłem na niej Emmę Hewitt, Lanberry i Kasię Grzesiek, spodziewałem się, że raczej oddasz wokalistkom refreny, a nie całe utwory, że będziesz się jednak trzymał tej koncepcji z rapowanymi zwrotkami.
Nie chciałem, żeby ten album był jednoznacznie kojarzony z rapowymi gośćmi, w ogóle z rapem. To jest moja producencka płyta. Płyta elektroniczna, nie hip-hopowa. Poza tym nawet gdyby w każdym numerze był raper, to hip-hopowi puryści na pewno nie określiliby jej mianem rapowej. Raperzy występują na niej gościnnie. Ok, jest ich sporo, ale to ja firmuję ten krążek swoją ksywką. Chciałem, żeby „Fala” była pokazem moich umiejętności producenckich, żeby ludzie zobaczyli, że potrafię odnaleźć się też w rzeczach bardziej popowych, ale mimo wszystko brzmiących naprawdę światowo jeśli chodzi o muzykę.
„Fala” i „Fala 2” – w jednym kawałku Dogas i Gargamel, w drugim Abel. Poza tytułem utwory nie mają ze sobą za wiele wspólnego.
To odnosi się do pierwotnej koncepcji, żeby na płycie były różne rodzaje fal. Fala morska, wojskowa, radiowa – porzuciłem ten pomysł, bo w praktyce okazał się kompletnie bez sensu. Nie wiem, czy utwór o meksykańskiej fali brzmiałby fajnie. Zostały jednak te dwa numery oscylujące wokół fali. Pierwsza opowiada o nas, o tym, że tworzymy nową falę muzyki i chcemy wejść na szczyt, druga pokazuje militarne zabarwienie, chodzi o falę w wojsku.
Nie bałeś się, że słuchacze potraktują Gargamela jako egzotyczną ciekawostkę w rodzaju Gimpera?
Szczerze mówiąc obawialiśmy się tego trochę, ale myślę, że utwór się broni i potwierdza, że Gargamel nie jest gościem z przypadku. On produkuje bity od kilku ładnych lat, zresztą część z nich można usłyszeć na jego Soundcloudzie, czy na jego kanale youtube’owym. Nie jest YouTuberem, który miał fanaberię, żeby nagle zacząć sobie nagrywać muzykę, tylko człowiekiem, który ma z nią dużo wspólnego od dawna i jest kompetentną w tej dziedzinie osobą. Robienie muzyki jest w jego przypadku pasją równoważną z kręceniem filmików na YouTube.
Ale obecność Sowy trudno już postrzegać w „Bang 2.0” to już zagranie, które nie każdy wytrzyma.
Bardzo lubię oryginał tego kawałka. Chciałem go zremiksować, żeby grać go w swoich setach. Ten utwór wprawia ludzi w bardzo rozrywkowy nastrój i bardzo potrzebowałem do swoich setów takiej wersji bardziej trapowo-twerkowej.
A nie boisz się, że słuchacz, który dostaje ten kawałek prawie na wejściu, wyłączy „Falę” w połowie „Bang 2.0”?
Wiesz co, jeśli ktoś przesłucha wcześniej „Intro”, będzie wiedział, że do tej płyty trzeba podejść trochę z dystansem. To wprowadzenie jest tam po to, żeby słuchacz mógł odnaleźć się w konwencji „Fali”. To przede wszystkim płyta rozrywkowa, dlatego jestem spokojny, że jeśli do kogoś ma ten album trafić, to spokojnie przebrnie on przez „Bang 2.0”.