W moim liście do Świętego Mikołaja, w którym wyłuszczam, jak grzeczną byłam przez cały rok dziewczynką i dlaczego należą mi sie rozmaite prezenty, znalazła się m.in. lista płyt z 2011 roku, w których posiadanie jeszcze nie weszłam, a bez których nie wyobrażam sobie mojej muzycznej biblioteczki. Podejrzewam, że nie są to szczególnie oryginalne życzenia. Podejrzewam również, że takich listów Święty Mikołaj dostaje na kopy. I podejrzewam jeszcze, że nie wszystkie listy są tak banalne jak mój. Niektóre muszą zawierać prośby muzyczne tyleż oryginalne co niełatwe do wykonania.
Najwyraźniej jednak część z nich udaje się Świętemu Mikołajowi zrealizować…
Nie lada prezent dostaną pod choinkę fani The Beach Boys. Klasycznie kalifornijska kapela zapowiedziała wielki „come back”. Ma to być celebra z okazji 50 lat powstania zespołu. A jest co fetować. Niektórzy rockmani nie dożywają nawet półwiecza (nie wliczam w to takich genetycznych wyjątków od reguły jak Keith Richards czy Ozzy Ozbourne), nie wspominając o pięciu dekadach bycia na scenie! Brian Wilson, Mike Love, Al Jardin, Bruce Johnston i David Marks obwieścili swój powrót kilka dni temu. Po raz pierwszy – po wieloletniej przerwie – pojawią się na scenie podczas rozdania nagród Grammy, 17-ego lutego. A potem, z przytupem, ruszają w trasę, która będzie liczyć – jakżeby inaczej – 50 koncertów. A jeszcze potem… wydana zostanie nowa płyta (zaplanowana na drugą połowę 2012 roku).
Zanim jednak nowy krążek ukaże się w sprzedaży, miłośnicy Beach Boys będą musieli zadowolić się odgrzewaniem „evergreenów”. Ale, czy może być coś bardziej satysfakcjonującego świąteczny apetyt na sentymenty niż „Kokomo”? Idealnie polukrowany kawałek plażowej muzyki, stworzony dla potrzeb nie mniej kiczowatego przeboju kinowego „Coctail”? Palce lizać!
Osobną kwestią jest to, czy The Beach Boys przetrwają swój własny powrót i utrzymają się na scenie dłużej niż trwać będzie ich rocznicowy festiwal. W nie tak odległej przeszłości członkowie zespołu obrzucali się wzajemnie błotem w mediach. Kalifornijskie sądy prowadziły przez lata sprawy, w których oskarżali się oni wzajemnie o kradzieże praw autorskich i oszustwa. „To wszystko już za nami”- powtarza teraz w prawie każdym wywiadzie Mike Love. I być może tak jest. Być może nie jest to kolejne zejście się kolejnej kapeli, której członkowie nie mogą na siebie patrzeć (vide: Police czy Smashing Pumpkins), ale którzy wiedzą, że dla całkiem godziwego zarobku warto przetrwać wzajemne animozje. Być może…
W każdym razie, pod choinką jeszcze w tym roku będzie można znaleźć grupkę podstarzałych dżentelmenów, wyśpiewujących po raz n-ty „California Girls”. Zupełnie jak w 1961 roku.