Kosi: „Jestem niewolnikiem staroszkolnego myślenia o rapie. Na pewno nie robię mojej muzyki w kategorii biznesu. Robię ją z serca i tak, jak czuję”

Nie powinno się sprzedawać muzyki jak szmaty. Warto mieć wewnętrzny hamulec i umieć powiedzieć "nie"


2021.10.08

opublikował:

Kosi: „Jestem niewolnikiem staroszkolnego myślenia o rapie. Na pewno nie robię mojej muzyki w kategorii biznesu. Robię ją z serca i tak, jak czuję”

fot. mat. pras.

Kilka miesięcy temu Def Jam wypuścił zin New x True, w którym znalazły się m.in. wywiady z jego podopiecznymi. Jednym z rozmówców Tomka Doksy, który odpowiadał za redakcję pisma, był Kosi. W związku z tym, że zin miał ograniczony nakład i nie każdy mógł dotrzeć do zamieszczonych w nim treści, wspólnie z wytwórnią przygotowaliśmy dla Was przedruk tamtej rozmowy.

Udzielając wywiadu Tomkowi Doksie Kosi promował solowy album „IS.OK”. W grudniu raper wyda suplement do niego – „LOST.IS.OK”. Na przestrzeni trzech lat, kiedy powstawało solo, Kosi nagrał niezliczoną ilość numerów. Niektóre z nich nie pasowały jednak artyście do konceptu “IS.OK”. Teraz reprezentant JWP zbiera je w całość i prezentuje fanom w ramach drugiego wydawnictwa.

Zapraszamy do przeczytania wywiadu z reprezentantem JWP/BC.

Tomek Doksa: „Czuję się jak Bóg, swój świat tworzyć tu przyszedłem” – rapujesz na długo wyczekiwanej przez fanów rapu solowej płycie. Pamiętasz moment, gdy zacząłeś o niej myśleć na poważnie?

Kosi: To było po ostatnim albumie Jetlagz „Szum” i mixtape-płycie „Koledzy” JWP. Po tym pierwszym krążku zostało dużo numerów, które bazowały na moich pomysłach, więc czułem się ich właścicielem. Cały czas nagrywałem też jakieś solowe rzeczy, więc już po „Kolegach” było tych kawałków całkiem sporo. Nie miałem na pewno planu, jakiejś jednej myśli, że muszę nagrać solówkę. Przypomnę, że ja na samym początku nie chciałem być raperem. Na samym starcie chciałem nagrać tylko jeden, może dwa kawałki o graffiti, ale z czasem zaczęły spływać do mnie kolejne propsy i różne propozycje, więc wszedłem w to mocniej. Być może to, co teraz powiem, podważy moją wiarygodność jako rapera, ale ja na poważnie wszedłem w rap dopiero około 2011-2012 roku. Wcześniej też podchodziłem serio do rapu, ale były momenty, gdy miałem przerwy i robiłem go mniej na rzecz graffiti lub różnego rodzaju imprez hiphopowych. Organizowałem na przykład w latach 2002-2006 trasy RBK HIP-HOP TOUR, a od 2010 roku robiliśmy ze Steezem Rap History Warsaw. Tak naprawdę w okolicach 2011-2012 roku wokół mnie, i mojej ekipy JWP, znowu zaczęło dziać się więcej rapowo, a co za tym idzie, ja też zacząłem więcej pisać. Od sześciu-siedmiu lat piszę teksty w zasadzie dzień w dzień. Przykładam się do nich, staram się je rozbudowywać i używać gier słownych, wtłoczyć w nie więcej ducha i poezji. Choć słowo „poezja” może być tu nadużyciem… Wcześniej na pewno pisałem inaczej niż dziś. Nie chcę tutaj oczywiście powiedzieć, że „Numer jeden wróg publiczny” JWP czy „Północ Centrum Południe” to są płyty robione na pół gwizdka, bo nagrywaliśmy je na pełnej zajawie i dużo myśleliśmy o tym, co robimy, ale prawda jest taka, że świadomość słowa i przede wszystkim jego mocy, mam w gruncie rzeczy od niedawna.

 

Mówiłeś wielokrotnie w wywiadach, że twój czas i energię przez lata pochłaniało graffiti. Teraz te proporcje się zmieniły?

Gdyby w moim życiu nie było graffiti i ekipy grafficiarskiej, która naprawdę mocno na mnie wpłynęła – bo są w niej silne osobowości i wyraziste postaci – być może wszedłbym w ten rap bardziej już dużo wcześniej. Ale robiąc graffiti nie miałem poczucia, że powinienem nagrywać solowe płyty. Wystarczał mi rap w zespole. Było nas tam czterech, pięciu, nasze szesnastki były dość hiphopowe, nie było w nich większej wczuwki na osobiste przekminy. Nie powiem, że były one wyprute z emocji, ale jednak były często czysto hiphopowe, bo przecież jak robisz płytę z kimś, w grupie, to ciężko ci do tego podejść mega osobiście. Zawsze im więcej osób bierze w czymś udział, tym to coś jest mniej twoje. Zawsze musisz iść na jakiś kompromis. Dlatego te starsze rzeczy nie były z mojej strony bardzo osobiste.. Teraz dopiero czuję, że mówię. Że staram się coś powiedzieć o moim życiu więcej niż tylko to, że mam tłusty rym i maluję graffiti. Nie znaczy też, że jakoś super się uzewnętrzniam, ale myślę, że w ostatnich latach słychać u mnie zmianę w podejściu do pisania tekstów. Dopiero dzisiaj mam wrażenie, że jestem w najlepszej formie w życiu, że nie byłem wcześniej w lepszej. Co jest zresztą trochę dziwne, bo jestem przecież po czterdziestce, więc powinienem być raczej w gorszej, biorąc pod uwagę standardy czy stereotypy panujące w rapie.

Przez lata można było też odnieść wrażenie, że ty po prostu uwielbiasz nagrywać w grupie. Że w takich warunkach pracuje ci się najlepiej.

Tak. Widziałem ostatnio film, w którym padły takie słowa: „jestem jedynakiem, dlatego ciągnie mnie do ludzi”. Może właśnie dlatego tak było ze mną, że miałem w głowie idealistyczny plan budowania ekip i robienia fajnych rzeczy w grupie. Co oczywiście nie zawsze się sprawdza. Czas, który spędziłem w JWP, i który spędzamy dalej, ta cała nasza przyjaźń, muzyka, podróże po świecie – to wszystko jest zajebiste, ale wiadomo… Zawsze, gdy pracujesz z ludźmi, od czasu do czasu możesz się na nich zawieść. Nie da się w dużej ekipie, ani przez tyle lat, robić wszystkiego w idealnym timingu oraz bezpiecznym dla wszystkich komforcie. Każdy z nas ma wobec tej pracy pewne oczekiwania i na swej drodze spotyka też pewne rozczarowania. Mniejsze lub większe.

Udało wam się jednak z JWP dotrzeć do roku, w którym świętujecie 25-lecie istnienia. Niektórzy ogłoszenie twojej solówki wzięli za jeden z elementów takiego jubileuszu. Kolejne to płyty Łajzola i Erosa.

Z naszymi solówkami w ogóle jest dziwna sprawa. Każdy z nas późno je zaczął robić. To, że moja przypada na 25-lecie JWP, to akurat jest czysty przypadek. Ale myślę, że to wszystko wynika z faktu, że my długo się bawiliśmy tym wszystkim nie kalkulując, nie robiąc biznesplanu, nie planując karier rapowych. Robiliśmy nasze wspólne płyty, graliśmy koncerty, robiliśmy ubrania, ale oprócz tego w naszym życiu był dużo zabawy, graffiti, podróży, imprez etc. Nikt nie myślał o solówkach.

 

Ile dzisiaj jest graffiti i deskorolki u Kosiego?

Deskorolki jest tyle, ile widzę u mojej córki i jej przyjaciół, którzy mocno są wkręceni w deskorolkę, plus oczywiście w ekipie. Mamy sporo skejtów, więc wiem, co się dzieje. Ja sam na desce nie jeżdżę od dawna, tyle co najwyżej poodpycham się trochę. (śmiech) Staram się być jednak na bieżąco z tym, co się dzieje. Oglądam moich kumpli, oglądam często filmy sketjtowe i pojawia się w nich też czasem moja muzyka (polecam nowy polski film „Grey Area”, w którym jest mój numer „Dobranoc”), zatem choć sam nie jeżdżę, to trochę funkcjonuję w tym świecie. A warto podkreślić, że deskorolka rozwija się dziś bardzo, co zresztą widać chyba na ulicach – jest dużo młodych skejcików. Oczywiście, jeśli chodzi o całą infrastrukturę skejtową to Polska reaguje na to za późno i myślę, że przez lata zaniedbań kilka pokoleń skejtów przepadło nam na tle Europy i świata. Dawno mogliśmy mieć już porządne skateparki i skejtów na najwyższym, światowym poziomie, ale niestety chyba ciągle nam do tej czołówki brakuje. Nie chcę jednak tego oceniać, bo są ludzie, którzy mają na ten temat większe pojęcie niż ja. Na pewno nie chciałbym nikomu umniejszać jego skilsów.

Co do graffiti, to jest go w moim życiu całkiem sporo. Nawet jak nie robię ścian czy pociągów, to cały czas rysuję i myślę o tym, ale mam problem z łączeniem tej aktywności ze słowem pisanym. Obie rzeczy są dla mnie równie fascynujące, nawet nie w sensie czysto hiphopowym – tak w graffiti, jak i w muzyce, staram się wychodzić poza sztywne ramy gatunku. Podczas pisania moich kawałków staram się czasem odchodzić od klasycznej konwencji hiphopowej. Graffiti też nie zawsze jest kompatybilne z hip-hopem. Duża część środowiska writerskiego ma lekko wyjebane na rap. Ale rap również się zmienia i dzisiaj nie już taki jak był lata temu. Dziś ta muzyka jest wielogatunkowa…

I rozrzut faktycznie jest spory. Ciężko nadążyć za wszystkim, co dziś dzieje się na scenie.

Skala hip-hopu jest wielka, ale wartościowych ludzi i rzeczy na scenie, wciąż jest całkiem sporo. Procentowo to może być wciąż tyle samo wartościowej muzyki, co kilkanaście lat wcześniej. Inna sprawa – dla mnie zamykanie hip-hopu w jakichś konkretnych ramach i mówienie, jakie ma mieć tempo, ile BPM-ów i czy ma być auto-tune, czy nie, jest umniejszaniem tej muzyki. Jeżeli zaprosimy do hip-hopu wiele różnych odłamów innej muzyki, pozwolimy mu z nich czerpać, to ten gatunek stanie się ponadgatunkowy i ponadczasowy. Gatunkiem, który sam wchłonie inne gatunki! A jeśli zamkniemy go w określonych, małych ramach i będziemy pilnować, by zawsze brzmiał tylko tak i tak, do tego każdy musi wyglądać tylko w pewien określony sposób, to zrobimy z tego coś znacznie mniejszego. Aczkolwiek, z drugiej strony, trzeba też w tym wszystkim zachować dobry smak, skill, uczciwość i rozsądek. I tu jest pies pogrzebany. Nie w BPM-ach i ubraniach.

 

Taki miałeś plan na swoje solo – nie dać się zamknąć w ramach?

Nie miałem konkretnego planu, robiłem kawałki spontanicznie. Jeśli podobał mi się bit, to pod niego pisałem. Oczywiście miałem z tyłu głowy, że to moje pierwsze solo i nie chciałem podchodzić do tego zbyt eksperymentalnie, gdyż jest pewna grupa odbiorców, która oczekuje ode mnie tego sznytu JWP, czymkolwiek on jest. Dlatego chciałem, by była „hiphopowa”. Na większe eksperymenty przyjdzie jeszcze czas. Mam lekko awangardowe zacięcie i mam już parę numerów, nazwijmy to, melorecytatorskich, które nagrałem na bardziej eksperymentalnych, elektronicznych bitach, ale to jeszcze nie jest ten moment, by je wypuszczać na płycie. Może zrobię to już po albumie, na razie pierwsza solówka jest trochę o hip-hopie, trochę o Polsce, samotności, zagubieniu….

Wiesz, ja jednak jestem niewolnikiem staroszkolnego myślenia o rapie. Na pewno nie robię mojej muzyki w kategorii biznesu. Robię ją z serca i tak, jak czuję. A prawda jest także, że nawet, gdy próbuję napisać kawałek, który ma się opierać na czterech powtarzanych słowach, to nie umiem. Siadam i zakładam sobie, że napiszę numer z małą liczbą słów, a finalnie kończy się na tym, że i tak jest ich sporo. Póki co nie umiem wydostać się z tej pułapki.

Wspomniałeś o biznesie. Kiedyś przyznałeś, że trochę tęsknisz za czasami, kiedy hip-hop w Polsce nie był biznesem właśnie. Z kolei dla dzisiejszej młodzieży to rzecz nie do pomyślenia. Nie chciałbyś z tego więcej uszczknąć?

Jasne, że fajnie byłoby z tego więcej uszczknąć, ale wiem, że pewnych rzeczy po prostu nie przeskoczę. Jakiś peak zainteresowania, w którym było JWP i cała nasza ekipa, mamy za sobą. Nie uważam, by to nam ubyło fanów, ale myślę, że innym przybyło. Z roku na rok wykonawców i fanów jest coraz więcej. Patrzę po naszych zasięgach i myślę, że mamy je cały czas na takim samym poziomie… I są to też zasięgi pozwalające żyć nam na spoko poziomie. To nie są małe pieniądze w skali średniej krajowej, choć pewnie małe w stosunku do największych tuzów polskiego rapu. Ale ja jestem z nich w pełni zadowolony. Nie odczuwam potrzeby, że muszę zrobić pół miliona złotych w miesiąc (co nie znaczy, że bym nie chciał) i nie chcę podporządkowywać swojej twórczości wyłącznie pod to.

Zauważ, że my na naszych płytach mieliśmy zawsze bardzo mało gości z mainstreamu. Dlaczego? Wychodziliśmy z założenia, że nie podpieramy się za bardzo innymi artystami – z całym szacunkiem dla wszystkich popularnych raperów – bo nie chcieliśmy tego robić. Bo JWP to JWP. To, że nagrywaliśmy na płyty innych, to było co innego, ja od kilku lat odmawiam wielu artystom dogrywek. Na naszych krążkach celowo odcinaliśmy się trochę od sceny, chcieliśmy stać trochę z boku i nie dać się sklasyfikować.

 

Brałem jeszcze pod uwagę, że tych gości nie ma, bo sami macie wystarczająco dużo do powiedzenia.

Tak, sami mieliśmy dużo do przekazania i czuliśmy się zawsze mocni w tym, co robimy. Jest nas czterech, czasem pięciu rapujących, mamy zajebistych producentów, są z nami zajebiści didżeje, więc tego wszystkiego na naszych płytach jest rzeczywiście bardzo dużo. I tak jak mówisz, nie odczuwaliśmy potrzeby, by łączyć się w dodatkowe pary i konfiguracje. Nagraliśmy na przykład wspólny numer z PRO8L3M-em na płytę Jetlagz, są jakieś inne pojedyncze sytuacje, ale w gruncie rzeczy unikaliśmy tłoku i hiphopowego topu. Poza tym PRO8L3M to dobrzy ziomale, a nie ktoś „obcy”, z kim ledwo się znamy.

2020 rok akurat w unikaniu tłoku bardzo pomagał.

Wbrew pozorom nie był dla mnie taki zły. Myślałem, że będzie gorzej, bo cała pandemiczna sytuacja zaczęła się od tego, że odwołali nam koncert Jetlagz, który mieliśmy wyprzedany. Na dwa dni przed wydarzeniem wprowadzono jednak wszystkie obostrzenia w Polsce. Ale od razu założyliśmy sobie z Łajzolem, że do końca roku nie robimy żadnych innych koncertów, więc też nie robiliśmy sobie zbędnych nadziei. Mogłem skupić się wyłącznie na tym, żeby nagrać swoją płytę i płytę JWP „Koledzy”. Ale zrobiłbym ją niezależnie od tego, czy był lockdown, czy nie, gdyż od kilku lat piszę prawie dzień w dzień. I staram się nie robić dłuższych przerw.

Kiedy piszesz, skupiasz się na czymś szczególnie?

Przede wszystkim staram się w swoich tekstach nie być za bardzo dosłownym. Tak dobierać słowa, by wersy były wieloznaczne, ale też, żeby się fajnie rymowało, fajnie brzmiało i mimo wszystko o czymś mówiły. Nawet jeśli czasem to tylko zabawa słowem, to i tak staram się coś przekazać. Przy mojej solówce nie miałem jednego, nadrzędnego klucza. Myślę, że krążę wokół podobnych tematów w moich kawałkach, ale jednak każdy z nich się różni. Jest też na pewno sporo mroku na tej płycie, pomimo tytułu „IS.OK”.

O ten mrok chciałem cię zapytać. Czy to jednak w dużej mierze nie zasługa lockdownu?

Trochę tak. W końcu to wszystko, co wydarzyło się w 2020 roku i co trwa do teraz, wpływa na psychikę każdego z nas, także moją. Wiesz, jeśli człowiek gra sporo koncertów, korzysta z nocnego życia, podróżuje po świecie i zwiedza – a my w 2020 roku planowaliśmy z JWP trasę po świecie: Anglia, Islandia, Holandia, Norwegia, USA… – i nagle nie udaje mu się tego wszystkiego zrobić, to jednak coś jest nie tak. Smutek gdzieś tam musi się zakradać.

Łatwo powiedzieć, gorzej przeżyć. Jak ty sobie z tym poradziłeś?

Miałem dosyć komfortową sytuację. Od marca do grudnia zeszłego roku mieszkałem w domu z ogrodem pod Warszawą, więc raz, że nie musiałem w tym najgorszym momencie być zamknięty w czterech ścianach, tylko miałem ogród, a dwa – stamtąd bardzo blisko było do lasu. No i odwiedzali mnie czasem znajomi, więc nie było źle. (śmiech) Chwilę byłem też nad morzem, na Mazurach, spędziłem też trochę czasu w podróży przez Bałkany – Turcja, Rumunia, Bułgaria – gdzie przez miesiąc podróżowaliśmy malując po drodze graffiti. Coś tam więc z tego roku uszczknąłem, ale to i tak było jakieś 30 procent tego, co miałem zawsze.

 

W preorderze do twojej solówki dodawane są pocztówki. Ale nie z Bałkanów…

Dodając pocztówki, puzzle i plakat, starałem się dołożyć dodatkową wartość artystyczną od siebie. Pokazać, że to nie jest tylko płyta z rapem, ale coś więcej. Bo ja nie czuję się tylko raperem i docelowo będę chciał coraz więcej rysować i malować. Choć powiem ci, że jestem mocno zdumiony tym, jak ludzi interesują gadżety i dodatki do płyt. Zdarzają się oczywiście fajne pomysły, ale najczęściej są to dla mnie zbędne rzeczy i nie trafia do mnie taka forma promocji. Ja w sumie nie do końca kumam, czego ludzie dziś chcą. Nie kumam tego całego internetowego szaleństwa i o co chodzi na przykład w TikToku. Nie rozumiem fascynacji wieloma rzeczami, które dziś dzieją się wokół nas.

Wiesz, ja mam 15-letnią córkę i będąc raperem powiedzmy, że czuję się cool ojcem – czuję się dość młodzieżowo na tle innych ojców – ale i tak nie jestem w stanie zrozumieć wszystkich mechanizmów, które teraz siedzą w głowach młodych. Cała ta zajawka na sztuczne piękno w internecie, cała ta atencja, to wszystko mnie przerasta, nie czaję tego zupełnie. Ja na swoim instagramowym profilu staram się pokazywać przede wszystkim rysunki, nie moją twarz, choć wiem doskonale, jak to działa i że moja fotka zbiera powiedzmy 2-3 tysiące lajków, a jak pokazuję fajny rysunek, to dostanę ich sześćset. Zdaję sobie sprawę, jakie mechanizmy tym wszystkim kierują, ale nie będę się naginał i robił wszystkiego dla zasięgów. Ja chcę jednak pokazywać tam coś więcej. Więcej niż to, że mam ładne ciuszki i że chcę najebać lajków, bo najlepiej sprzedaje się twarz, dupa i cycki. Dla mnie to jest jednak za dużo, co wynika po części z mojej osobowości, ale też prawdopodobnie z mojego wieku. Nie podłączyli mi internetu co prawda wczoraj, ale jednak takie narzędzia jak Instagram to jest domena ludzi młodszych ode mnie. Oni zdecydowanie lepiej z nim się czują. Ja na razie próbuję się z tym narzędziem oswoić.

Także z TikTokiem? Jeśli idzie opornie, zawsze możesz prowadzenie konta zlecić komuś innemu.

W TikToka to ja raczej nigdy nie wejdę. Byliśmy kiedyś z JWP na Snapchacie, na chwilę, i to nawet nam się jakoś kręciło, ale poczuliśmy, że jednak to nie jest narzędzie naszego słuchacza…

Zostawmy social media, pomówmy chwilę o zasadach. Powiedziałeś kiedyś: „Nie zazdroszczę żadnemu raperowi tego, ile ma hajsu na koncie i trzymam za wszystkich kciuki, ale nie można zapominać o przyjaźni, uczciwości i lojalności”. Jak jest z nimi dzisiaj?

W tamtym wywiadzie chodziło mi o lojalność wobec gry, w którą od lat gramy, ale też uczciwość między ludźmi. Wiesz, nie powinno się muzyki sprzedawać jak szmaty. Warto mieć wewnętrzny hamulec, który pozwala zachować się fair wobec ludzi i też każdą decyzję, nawet najlepiej opłacalną, komercyjną, odpowiednio przemyśleć. Jeżeli np. dostajesz nagle propozycję, że zgarniesz sto tysięcy za nagranie jednego kawałka, to super, na pewno jest mega kusząca, ale uważam, że powinieneś to dobrze przemyśleć i umieć wiele razy powiedzieć „nie”.

Jeśli zaś chodzi o lojalność i przyjaźnie między ludźmi, to muszę powiedzieć, że nam – z Jetlagz i JWP – udało się te wszystkie lata jakoś przetrwać. Były oczywiście różne aferki i roszczenia, paru ludzi odeszło, kogoś zawiodłem, choć wydawało mi się, że jednak postępowałem fair, ale takie jest życie i praca w grupie. Utrzymać to wszystko w ryzach przez tyle lat, to nie jest prosta sprawa.

A łatwo jest ci słuchać nowej muzyki? Na koniec przyjmę chętnie od ciebie kilka interesujących tropów.

Niestety muszę przyznać się do tego, że muzyki słucham ostatnio bardzo mało. Ale na 2021 rok postanowiłem znowu wrócić do sprawdzania, co się dzieje. Ja jeśli mam chwilę wolnego czasu to wolę posłuchać bitów, które dostaję i kiedy znajdę w nich coś ciekawego, zaczynam do nich pisać. Słuchanie paczek z bitami zajmuje też dosyć dużo czasu, najczęściej nie wystarczy posłuchać ich raz. Jest to raczej sytuacja, która wymaga twojej uwagi przy parokrotnym odsłuchu. Ale dzięki temu trafiam na nowych ludzi, którzy fajnie produkują. Poziom produkcji dzisiaj jest naprawdę niezły. Pamiętam, jak dziesięć lat temu wrzucaliśmy na Facebooka ogłoszenie, że zbieramy bity i to, co dostawaliśmy, to w większości była tragedia. Dzisiaj młodzi mają dużo lepszy sprzęt, coraz lepiej to robią. Tym sposobem nie mam czasu na słuchanie innych rzeczy, które wychodzą na rynku. Wiem, że jest to z mojej strony słabe, bo kiedyś pochłaniałem znacznie więcej muzyki, ale dzisiaj nie mam kiedy, serio. Nie mam też za bardzo gdzie, bo muzyki słuchałem głównie w samochodzie, ale kiedy w czerwcu postanowiłem sprzedać auto, wymontowałem z niego zajebiste audio. Skończyło się na tym, że wyprułem wszystkie te sprzęty ze środka i system sprzedałem osobno, a samochód został. Jeżdżę więc teraz furą bez radia. Sam widzisz, jak jest. (śmiech)

Rozmawiał: Tomek Doksa (materiał ukazał się pierwotnie w limitowanym zinie Def Jamu New x True)

Polecane