Tak, obejrzałem drugi raz „Proceder”. Nie, nie mówcie że do trzech razy sztuka. Bardzo was proszę, co najmniej tak ładnie, jak White 2115 w kawałku „Pałac”. Bo śmiechem żartem wyszło na to, że Netflix wrzucił w jednym czasie dwa polskie horrory – „W lesie dziś nie zaśnie nikt” oraz dzieło braci Węgrzyn. I to ten drugi jest zdecydowanie straszniejszy.
Zacznijmy od tego, że największy błąd, jaki można zrobić, to nazwać „Proceder” filmem o Chadzie. Tu nie ma Chady. Nie ma gościa, który w „Czarnym słońcu” krzesał liryzm z niczego, w „Synu Bogdana” plastycznie oddawał koloryt warszawskiego Grochowa i który na „O nas dla was” był w stanie dopełnić Piha. Jest postać z papieru, i to takiego niewykupionego jeszcze z „Biedronki” – szarego, rwącego się i nieprzyjemnie szorstkiego. „Tomek, k***a, zacznij myśleć” pozostaje prośbą niezrealizowaną. Tomek nie zaczyna. Nierealne wydaje się to „świadectwo z paskiem”, o którym wspomina jego matka, nie ma bystrego gościa, którego słyszymy rymującego w towarzyszącej filmowi muzyce, gdzie prosi „zalicz do pogubionych, nie idiotów”. Jest wiecznie niestabilna emocjonalnie kupka nieszczęścia, jej pożałowania godne zachowania i linijki pokroju „zajebiście, w dupie liście”.
Nie no, „Proceder” to jest tradycyjna polska kaszana przedstawiająca komisariaty i pierdel tak, jakby wyjęto je z sitcomu z Pazurą, z dialogami napisanymi w sposób nakazujący podejrzewać, że ktoś tu nie wychodził z domu jeszcze przed pandemią, strzałami znikąd, cyckami od czapy, skrajnie prymitywną indoktrynacją polityczną i zwrotami akcji, które po seansie prosiły o to, żeby ustawić się po zwrot za bilet. Rap jest tu tylko opakowaniem, tyle ekscytującym, co słabo znanym przez sporą część widowni i niemal wszystkich krytyków filmowych. To taki koń trojański – zużyto dużo drewna, by wepchnąć do środka podstępem coś, co w innym wypadku zostałoby natychmiast odparte.
Przesadzam? No to po kolei. Więzienie według twórców filmu to miejsce gdzie wśród śmiechów grywa się w Scrabble, w ping-ponga, dba o tężyznę fizyczną, a w międzyczasie można jeszcze sobie na luzaku rzucić na spacerniaku do osadzonego „sprzedałeś mi chujowych rymów kupę / wsadź je sobie w dupę), wylizać kibel z kokainy i przeszmuglować coś w książkach, których poza kratami nie czyta nikt prócz studentów i ekipy Krytyki Politycznej. Za dialogi uznaje się te wszystkie późnopodstawówkowe „Jakbym pierdolił, to bym dupą ruszał”, „Myśl, kurwa, myśl, myśliwym zostaniesz”, „Co się tak gapisz, jak szpak w pizdę” i niezawodne „- Co? – Jajco”. Jak coś udaje, to przypadkiem, na przykład wtedy kiedy pada uwaga o „plecach w Ząbkach”. Zaśmiałem się na myśl o szczęce zaciśniętej na grzbiecie, ale nie podejrzewam jakoś autorów o tak abstrakcyjny figiel słowny. Nie dali mi powodów.
W świecie Braci Węgrzyn nie ma miejsce na finezję. Mafia to Kożuchowska w jakimś dresie z szafy Fisza i Kowalewski. Uciekający przed policją płacą na stacjach benzynowych kartą płatniczą. Sokiści wołają do okradających pociąg złodziei „Ostrzegamy was!”. W 2005 nosi się w Polsce full capy i rzuca na lewo i na prawo „mordami” i „dzbanami”. Facet z telewizji jest siwym staruchem, ma przyspawaną do siebie blondynę prosto z wyborów miss powiatu, puszcza Norbiego i sypie na stół koks – szkoda, że nie wydobywa go wiadrami prosto z pępka Niny Terentiew. Paweł Krok, szef Step Records, w jednej chwili prosi Chadę o to, żeby w wynajętym mu opolskim mieszkaniu nie szalał, moment później skacze na balkonowe kraty wrzeszcząc „jebać policję”, a zaraz potem śpiewa dwie kolędy po sobie przy wigilijnym stole. To jest serio groteskowa scena, brakuje chyba tylko, żeby skręcał dzieciom pudelki z baloników, częstował je watą cukrową, a po wszystkim wydał karaoke pt. „kolęduj z Krokami”. Takich strzałów jest zresztą więcej, by wspomnieć szpitalne soft porno czy cringe podczas obcałowywaniu pomnika Matki Boskiej.
„Widziałem tam tak kompromitujące sceny, że ciężko mi było uwierzyć w to, co oglądam. Trzydzieści minut obejrzałem i pogrążyłem się w zadumie, kto pisał scenariusz” – krótko zrecenzował na swoim Insta Kaz Bałagane. Ciarki zażenowania towarzyszą już od jednej z pierwszych scen – rapu przy mamie (nawijana jest zwrotka z drugiej Molesty), w której Piotr Witkowski, w swojej roli akurat naprawdę przyzwoity, wypada mniej więcej tak, jak Dawid Ogrodnik nawijający na schodach w „Jesteś bogiem”. Później, jak już wspominałem, rapu nie ma wiele, rzeczone opakowanie jest szczątkowe. Występująca Molesta pojawia się przez krótką chwilę, a tak poza tym brakuje ludzi z Radia Grochów, Kaczy, Volta, Piha. Krok i Chada, Chada i Krok. A przepraszam, jest niejaki Pablo, grany przez Kalego swobodnie, napisany i pomontowany jednak tak, że sam zainteresowany boi się film zobaczyć. Koledzy z branży pytali go ponoć go o to, dlaczego raper bierze pojarę od policjanta, a przede wszystkim „o co chodzi z tym fiutem namalowanym na plecach Chady”. Rzeczywiście nie wiadomo, twórcy w montażowym ferworze (nagrano ponoć pięć godzin!) wycięli puentę.
Rapową karierę Tomasza ogołocono na wizji z mięsa. Facet jest nieznanym, spłukanym gościem i nagle, myk, już ma zarówno sławę i sukces. Dopiero wraz z końcowymi napisami okazuje się, ile nagrał płyt. Niewiarygodne, jak prostą sprawą jest ten rap. Gdyby Węgrzynowie kręcili film z Van Dammem, to ten kopnąłby sobie worek ze cztery razy pomiędzy innymi zajęciami, a potem już od razu nokautował głównego przeciwnika z półobrotu. Przepraszam za niezgrabną metaforę, jakoś sama się nasunęła po tym, jak jeden z recenzentów określił kreację Witkowskiego mianem „samobieżnego tricepsu”.
W blisko 140-minutowym filmie na hip-hop nie starczyło miejsca. Na ideologię- już tak. Stiglitza na spacerniaku obśmiał cały internet. Poza tym jest niemal jak u Dickensa czy Zoli. A więc tyra cały czas na siódmą rano, nawet w niedzielę. Cztery zeta za godzinę, chociaż w sumie nie wiadomo, bo jeszcze nikomu nie zapłacili. Wszystko jest na czarno. Pablo ustami Kalego mówi, że pensja na czas to była za komuny, teraz jest kapitalizm. I w sumie to on to lubi, ale zęba to już nie ma za co sobie wstawić. Dyrektor szpitala ustami Vienia stwierdza, że kodeks pracy to był za PRL-u, a na pytanie „szpital czy firma” bez zawahania wskazuje na to drugie. Wiceprezydent Warszawy nie wymawia „r” jak Gronkiewicz- Waltz, pcha się bez kolejki i nie pozwala szatniarzowi odejść od jej futra na krok, choćby do kibla, bo „poskarży się dyrektorowi”. Pacjenci jęczą, że przyszło nowe po komunie („- I co? – I gówno.”) i że gorzej niż za szabrowników w 45. Mama Chady (bezbłędna Ewa Ziętek) pomstuje na to, że kiedyś wszystkie zakłady pracy miały swoje ośrodki. Stary terapeuta (Lubaszenko senior) prawi, że „ludzie różnych sfer spotykają się tylko na terapii i w kostnicy”. Na prowincji sprzęt policjantom nie działa? Wiadomo, unijny szmelc. Litości, jestem pismakiem na śmieciówce, czasy i rządy uważam za straszne, niemniej taka łopatologia w czysto rozrywkowym tytule wydaje się zwyczajnie niedorzeczna. Nie mam zresztą żadnej wiedzy o tym, żeby historia Chady jakkolwiek taką agitację usprawiedliwiała.
„Lepiej w pudle niż na Pudelku” – mówi mi natomiast ekranowy Tomasz. To akurat boli, bo za sprawą filmu „Proceder” na portalu plotkarskim się pojawił, zarówno wtedy, kiedy Sonia Bohosiewicz palnęła memiczne „gdyby Marek Grechuta urodził się pięćdziesiąt lat później, śpiewałby jak Chada”, jak i na premierze, gdy przyglądano się cekinom Agnieszki Więdłochy i szykownej kreacji Małgorzaty Kożuchowskiej. „Hip-hop jest dla mnie najważniejszy” – przyznaje przed kamerą bohater, akurat w trakcie zapoznawania się z niezwykle uzdolnionym aktorsko biustem Anny Matysiak. Najpewniej dla niego rzeczywiście był, dla producentów już nie jest i w sumie nic dziwnego, bo poza branżą szacunkiem się nie płaci (w niej zresztą też rzadko).
„Tacy artyści od lat są ignorowani przez główny nurt polskiej opinii publicznej. Czas to zmienić” – te słowa, wypisane czerwonymi literami w kadrze z ciałem rapera, wyjaśniają wiele w kwestii intencji. Rozumiem, że prosto rymowane złodziejsko-więzienno-patologiczne perypetie mają swoich fanów, zwłaszcza wśród tych, którzy żyją podobnie, ale dlaczego miałby się nimi interesować główny nurt? To pytanie na inną publikację, jednak jest coś przerażającego w tym, że postać tak wewnętrznie sprzeczna, do bólu irracjonalna i skrajnie niedojrzała jak ekranowy Chada ma mieć wpływ na losy kraju i wpatrzonych w nich jak w obrazek dzieciaków. „Do dialogów czy faktografii można było zatrudnić eksperta, bo są anachronizmy i pomyłki, a już napisy w końcowej scenie to pisał ktoś po grubszym melo”- zasadnie irytował się Pjus.
„Proceder – film o ludziach spragnionych miłości” – krzyczały nagłówki. To uczciwe ostrzeżenie. Czy dziwi wtedy, że bohater wyszykowany został na pośmiertnego celebrytę, który całował się równie często jak rapował, zaś w filmie najbardziej trafia do dziewczyn – to one stoją pod więzieniem i czekają autograf, proszą przy stole, żeby „zaraperował” (wersje młodsze) oddają się w gabinetach zabiegowych i pod mostami (wersje starsze). Rap Chady okazuje się również idealny dla córek i dziewczyn wojskowych oraz policjantów („moja dupa cię słucha”). Artysta podrywa psycholożki na „daj mi swój numer, przecież widzisz, że mam problemy”.
Zacząłem zresztą od tego, że „Proceder” to nie jest film o Chadzie, i na tym skończę. „To kino, zasadniczo nie mające nic wspólnego z prawdziwym Tomkiem, to wstyd po całej bandzie. Jak tak ma wyglądać film przedstawiający życie legendarnego rapera i związane z tym problemy, czyli raz na wozie, raz pod wozem, to ja podziękuje za takie kino. Znałem Chadę bardzo dobrze, także wiem swoje. Nie polecam” – zirytował się po seansie Fu (Zipera/ Zip Skład), określając dzieło słowem „bajka”. Bajka może nie, ale też nie biografia czy akcyjniak, tylko dwie zupełnie nieprzekonujące, biorące się znikąd love stories, z sensacyjnym, nie mającym odzwierciedlenia w rzeczywistości, nieuczciwym zakończeniem (w ostatnich scenach Kożuchowska pojawia się w tle i w hotelu, i na ulicy, co sugeruje morderstwo). Recenzent Filmwebu Michał Walkiewicz wyciągnął na przykład wniosek, że śmierć Chady ma w rapowej branży status miejskiej legendy. Ooo, czyżby? „Zakończenie wymaga stanowczego komentarza. Jest ono bowiem modelowym przykładem niepotrzebnego brnięcia w teorie spiskowe i jednocześnie niebezpiecznego puszczania oczka w stylu: nie wierz mediom, było zupełnie inaczej, my wiemy jak, ale nie możemy powiedzieć wprost. Będą jeszcze z tego kłopoty, zobaczycie” – pisał Krzysiek Nowak na Newonce. I miał rację.
Najlepsze w tym wszystkim jest to poczucie ulgi, że następny powiązany z polskim rapem film to prawdopodobnie poświęcony Moleście dokument. Oznacza to, że… na ekrany powróci Vienio, w roli zdecydowanie mniej epizodycznej Ale też, że żaden „specjalista” z branży filmowej nie będzie pisać dialogów, zawiązywać fabuły i że nie da rady obsadzić Kożuchowskiej – no chyba, że jako narratorkę. Jak dla mnie – to wystarczy, żeby pójść. Tylko sorry, recenzjom już nie uwierzę. „Proceder” wjeżdżał do kin wraz z entuzjastycznymi opiniami tych, którym udział Step Records w tym całym nieszczęściu najwyraźniej wystarczył do szczęścia. Wstydźcie się – gustu albo cynizmu.