fot. P. Tarasewicz
Do sprzedaży trafiły dziś bilety na dodatkowy, trzeci już majowy koncert Dawida Podsiadły na Torwarze. Żadnym zaskoczeniem nie jest fakt, że wejściówki zniknęły w chwilę. Jeszcze przed startem sprzedaży artysta podzielił się z fanami wpisem, w którym przyznał, że rozumie tych, dla których brakuje biletów, bo jako fan tego doświadczył
– Gdyby powiedzieć, że na koncert tego zespołu czekałem lata… to jak gdyby nic nie powiedzieć. Absolutnie obezwładnił mnie więc pewnego zimowego poranka news, jakoby zespół ten miał pojawić się z przygotowanym skrzętnie wydarzeniem koncertowym w nie tak odległej przestrzeni. Pełen wypieków i niepokojącego podekscytowania zacząłem więc przeglądać strony, linki, fora internetowe, wszystko co tylko dało się przejrzeć, by dowiedzieć się skąd i kiedy będę mógł zamówić bilet na to uroczyste spotkanie. Okazało się, że już następnego późnego poranka, około godziny jedenastej, będę miał taką możliwość. Poinformowałem wszystkich moich znajomych o tym, że wyjeżdżam, by przez około dwie, wspaniałe godziny, rozkoszować się dźwiękami wydawanymi przez grupę kilku nowojorczyków. Jakaż mnie radość rozpierała, jak mi się powierzchnia oka zaszkliła. Niespotykana skala emocji. Dygot w klatce piersiowej, chęć do podskoków, chęć do pójścia w tan chociażby z czekającym na taksówkę, dobrze ubranym, businessmanem stojącym ledwie krok ode mnie. Resztę dnia spędziłem w doskonałym humorze – pisze na fanpage’u artysta.
Niestety, tutaj zaczynają się schody.
– Następnego poranka już od świtu wpatrywałem się co chwilę w zegar, próbując, nie bacząc na konsekwencje kwantowe, przyspieszyć wskazówki. Na nic to jednak się zdało, choć teraz gdy o tym myślę może jednak złamałem oś czasu, gdyż miałem wrażenie, że te parę godzin snuły się mozolnie niczym zwinny na co dzień komar obciążony kroplą deszczu. Dotrwałem jednakże do chwili, w której od uruchomienia procesu sprzedaży biletów dzieliły mnie zaledwie minuty.
Jeśli dwie godziny wcześniej czas mi się dłużył, to na minutę przed – stanął w miejscu. W momencie, w którym wybiła godzina jedenasta, palec wskazujący położony na klawiszu odpowiadającym za odświeżanie strony Internetu bezdyskusyjnie przycisnął czarny kwadracik. Ale cóż to? Na stronie niewiele się zmieniło. Przez najbliższe minuty zdesperowany wciskałem klawisz regularnie, jak gdybym próbował grać w zgodzie z tempem metronomu życia. Na nic jednak moje tortury klawiatury. Gdy po chwili skołowania odzyskałem w końcu swobodę myśli, odezwałem się do mojej przyjaciółki, by i ona spróbowała dokonać zakupu biletów na mój wymarzony koncert.
Poziom niepokoju osiągnął szczytowy moment, gdy usłyszałem od niej:
Kochany, nie ma już biletów.
Nie rozumiałem, kiedy mówiła mi, że dzisiaj ostatni raz. To taki literacki dowcip, złamanie czwartej ściany, zaproszenie do zabawy. Proszę napisać kto zaśpiewał przedpoprzednie zdanie.
Wracając jednak do moich przykrych doświadczeń, nie rozumiałem, kiedy mówiła mi, że bilety się skończyły.
Jak to się skończyły, skoro nawet się nie zaczęły!? – krzyczałem.
Zimowe powietrze zmroziło moje pełne żalu łzy, jakby chciało ten smutek skatalogować, umieścić na pierwszej stronie „Księgi Rozczarowania i Cierpienia – edycja Zimowa”, jako przykład największej rozpaczy. Mijały kolejne minuty a nadzieja na uczestniczenie w wyśnionym show gasła, jak gasły główki zapałek wrzucane do ciemnej otchłani studni w niewielkiej mazurskiej wsi, wiele, wiele lat temu.
Zabrałem Was w tę opowieść kochani, bo w końcu zrozumiałem. Zrozumiałem te setki listów, listów elektronicznych, tych wiadomości tekstowych, tych wiadomości prywatnych na mnożących się mediach społecznościowych. Zrozumiałem esencję tych wiadomości.
„DAWID, nie możemy kupić biletów na Twój koncert.”
Byłem po drugiej stronie zaledwie kilkanaście minut i przyznaję – czułem niesprawiedliwość, czułem rozczarowanie. Zrozumiałem – przyznał artysta.
Historia mimo wszystko ma pozytywne zakończenie, ponieważ w post scriptum artysta zdradził, że zdołał zorganizować bilety na koncert. Nie zdradził natomiast, na czyj koncert się wybiera.