Foto: Thibault Penin / Unsplash
Platforma Netflix jest w trakcie szykowania produkcji nowego serialu o życiu wokalistki Dionne Warwick. Niedawno na swoim Twitterze gwiazda pytana przez fanów, kto powinien ją zagrać napisała:
– To pytanie do Netflixa. Nie pytajcie mnie o to, bo dla mnie oczywiste jest to, że powinna to być Teyana Taylor.
This is a case for @netflix. Please don’t ask who I would cast to play me as it would obviously be @TEYANATAYLOR. pic.twitter.com/acGbBKGFfH
— Dionne Warwick (@dionnewarwick) December 16, 2020
Na wpis Warwick zareagowała Teyana, która napisała na swoim Instagramie:
– Te drzwi są otwarte – ewidentnie wyrażając zainteresowanie rolą w produkcji.
Wszystko wskazuje na to, że raperka, wokalistka i tancerka ma duże szasnę na wcielenie się w rolę Dionne Warwick, bo administratorzy social mediów Netflixa odnotowali oba wpisy i napisali, że „robią notatki”.
Teyana Taylor ma na swoim koncie trzy płyt. Jej kariera rozbłysła pod skrzydłami Kayne Westa. Wcześniej artystka nagrywała w wytwórni Pharella Williamsa. Ostatni album wokalistki recenzował Andrzej Cała.
Poprzednia płyta Teyany, “K.T.S.E.” z 2018 roku, była jednogłośnie zaliczona do grona najciekawszych wydawnictw tego okresu, ukazując w pełni wokalny potencjał artystki, ucho do świetnych bitów oraz ten unikalny pierwiastek – umiejętność przekazywania w muzyce ogromu emocji. “The Album” nie poszedł tą drogą, chociaż teoretycznie wszystkie składowe znowu się zgadzają.
Głos, popisy wokalne? Bez zastrzeżeń. Albo się to ma i umie eksponować, albo nie, krótka piłka. Taylor od najmłodszych lat była szykowana do roli gwiazdy, jeszcze jako nastolatka trafiła pod wydawnicze skrzydła Pharrella Williamsa, potem trafiła do G.O.O.D. Music samego Kanye Westa, spędzała czas w studiach nagraniowych z Beyonce, a więc naprawdę zupełnie nie sposób się dziwić temu, że od strony technicznej w jej twórczości zgadza się absolutnie wszystko.
Bity? I tym razem trudno się do czegoś zanadto przyczepić. Gdy zapraszasz na album cały zastęp wyśmienitych producentów, muzyków sesyjnych, od Timbalanda, Kanye Westa począwszy, przez Cardiaka, Murda Beatz, ma Mike’u Deanie i Zo wcale nie kończąc, to wszystko po prostu musi brzmieć zawodowo, być dopieszczone do cna. I jest.
No i dodajmy jeszcze gości, a jest kogo wymienić. No bo śpiewają między innymi Erykah Badu oraz Kehlani, rapują Future, Quavo, Big Sean czy Rick Ross, pojawia się życiowy partner Teyany – Iman Shumpert, a nawet… Lauryn Hill, ale akurat w jej przypadku określenie “występ gościnny” jest mocno na wyrost.
Jak widać wszystkiego mamy dużo i w najlepszym wydaniu. Tyle że wyszedł z tego absurdalnie długi, blisko osiemdziesięciominutowy materiał, na który składają się aż dwadzieścia trzy kawałki. Czyli jest ich więcej niż… minut trwał poprzedni krążek Teyany. Tutaj pies pogrzebany. Gdy krótkiemu wydawnictwu nadajesz spójny charakter, jest to ogromny atut. W przypadku tak długiej płyty jej stosunkowo nieduże zróżnicowanie brzmieniowe, niezbyt szeroki wachlarz poruszanych w tekstach tematów, nie sposób przebrnąć przez nią na jedno podejście. To znaczy da się, ale w międzyczasie zaliczamy krótką drzemkę, co raczej trudno zaliczyć jako plus.
Z materiału zebranego na “The Album” dałoby się spokojnie wygospodarować jeden udany longplay i nie mniej okazałą EP. Fajnie żonglując klimatami – a mamy tutaj wysmakowane soulowe momenty, przebojowe R&B, świeży hip-hop – spokojnie wyszłoby wydawnictwo pretendujące do topki za 2020 r. Niestety trudno to docenić, gdy wszystkiego jest za dużo, za intensywnie, za długo.