Może czasami zapominamy, bo tak się już przyzwyczailiśmy, że mamy rockandrollową gwiazdę światowego formatu. Pijaną jabolem i od dwudziestu lat nietrzeźwiejącą. Ale, poza pojedynczymi wyjątkami, niedoścignioną w robieniu najprawdziwszego, szalonego, metalowego show!
Panie i Panowie… Acid Drinkers!
Niech mi wybaczą wariaci z Los Pierdols, na których prawie wszyscy, którzy już przyszli, bawili się wybornie. Choć żartu z „Kiedy byłem małym chłopcem/ wziął mnie ojciec.” chyba nie zajarzyli. Za to dośpiewali sobie breakoutowego nadhita. I docenili niesztampowość wrocławsko-opolskiego septetu. Niech będą wyrozumiali i muzycy None, którzy dali z siebie 101% energii i momentami łoili, jakby ich sam Olass natchnął… Ale ta noc należała do Acids.
Ich największym atutem jest charyzma i luz. Titus – wiadomo. Nie zdziwiłbym się, gdyby kiedyś się okazało, że w drugiej połowie lat 60. w Poznaniu urzędował Lemmy… Tak gdzieś dziewięć miesięcy przed 9 sierpnia 1967… Tyta jest taktownym i elokwentnym konferansjerem, którego w większości nie byłem w stanie zrozumieć, ale wystarczy mi jego „Monsieur Jankiel”, „Monsieur Perła” i „Monsieur Litza”, żeby bronić swojej tezy jak Rejtan. Rządził, kiedy pytał „Pasujeeeee?!” i kiedy robił miejsce przy mikrofonie Jankielowi, Perle, czy Litzy. Grając na bębnach podczas „Visitora” po prostu dobrze się bawił.
Popcorn, niby skromnie ulokowany w lewym rogu sceny, tylko robił swoje. Ale z czuciem, jakiego czasem brakuje o wiele bardziej wirtuozersko wymiatającym gitarzystom. Darek gra z sercem. I ma tak charakterystyczny styl, że mógłby pitolić w kapciach na fotelu, przykryty pledem, a i tak pioruny spod jego paluchów kruszyłyby skały. I jeszcze ta bluza Motörhead…
Ślimak. Za zestawem tradycyjnie ustawionym bokiem „do kierunku jazdy”. Gra jak odtłuszczony Bonham. Oczywiście John. Chociaż nie, to jest już styl Starosty. Uderza w bębny i blachy tak mocno jak John Bonham, czy Keith Moon, ale miesza po swojemu. A już „popis solowy” w „Midnight Visitor” przebija wszystkie capoeiry, czy inne balety i naprawdę szkoda, że nikt nie nakręcił tego dla potrzeb koncertowego DVD.
Jankiel. Fenomenalny partner Popcorna. Sprawdza się i jako gitarul i wokalista. Wojtek jest bardziej klasycznie metalowy, niż Olass, czy jego wcześniejsi poprzednicy, przez co ma swój sposób na odciśnięcie piętna na każdym numerze Acids. Ten wieczór był mocno jego.
Trasa nazywa się „20 Absolutely Wired Years Tour”. Dla malkontentów, sarkających na twarde obstwanie przy angielskim w Acid Drinkers, polskie tłumaczenie – „20 lat na kompletnej bani – trasa koncertowa”. Dlatego niech zostaną przy language’u. To oczywiście szyld korespondujący z nazwą i wizerunkiem kapeli, ale koncert był przygotowany jak najbardziej na trzeźwo i bardzo profesjonalnie.
Od pierwszych taktów „Swallow The Needle”, które już zawsze będą kojarzyć się z Olassem (jak i starsze kawałki None, którzy pamiętali aby uczcić pamięć Olka), przez wyselekcjonowane w internetowym głosowaniu, najbardziej lubiane numery ze wszystkich płyt Acids, aż po radosne świętowanie z Perłą i Litzą, sztuka trzymała topowy poziom i napięcie.
Titus z zespołem potrafią sprawić, że nawet znudzeni bywalcy koncertów, którzy potrafią ziewnąć na Metallice, na koncercie Acidów śledzą akcję z wypiekami na twarzy. Po tym, jak usłyszeliśmy „No to chyba koniec…” po ponad godzinnym łojeniu, skończonym rasową wersją „Barmy Army”, Titus zaśmiał się perliście i zaczęło się świętowanie.
Rozbawiony Tyta zapowiedział Przemka Wejmana, który zaprezentował pięknego gibsona SG i się. Zaśpiewał i zagrał w „My Pick”, a poźniej postonerzył w „Caliście” i „Acidofilii”. Publiczność, która przez cały koncert współpracowała znakomicie (a przed „Yahoo Pies” w chórlanym „uuooaniu” pobiła rekord świata), pięknie powitała byłego gitarzystę skandując donośnie „Perła” przez kilka chwil.
Nie mniejszy aplauz wzbudził Litza. Szalał, jak za dwanych, przedrozrusznikowych, czasów. Przywitał się uprzejmie, po czym zagrał na gibsonie Les Paul najniżej, jak się da „High Proof Cosmic Milk”, „Poplin Twist” i „The Joker”. A jak już się rozkręcił, to i „For Whom The Bell Tolls”, w którym też zaśpiewał.
Na pierwszy bis wrócili w aktualnym składzie, a po „Drug Dealer” zagrali wszyscy razem „I Fuck The Violence”. Ciekawe, że utwory z pierwszej płyty nabrały z biegiem czasu pewnej szlachetności. Lepiej brzmią na nowych gratach i kręcą jak przed laty.
Zagrany na absolutny finał „Blues Beatdwon” przeszedł w „Always Look On The Bright Side Of Life” z taśmy, a muzyków, po niemal dwugodzinnym spektaklu, ze sceny wyprowadzali ostatecznie szturmowcy z Gwiezdnych Wojen (!).
I jeszcze jedna refleksja. Pełna Stodoła, tłum ryczący tekst obu części „Another Brick In The Wall” i większości autorskich acidowych przebojów, przypomniały mi, jak kilka lat wcześniej Acid Drinkers w o wiele mniejszym klubie, grali dla garstki zapaleńców. Nie wiem, czy powrót metalu do łask spowodowała odpowiednia konstelacja gwiazd, czy inna tendencja, ale niech ona trwa jak najdłużej.
A Acids – chapeau bas!