Co przyniesie nowa płyta Tego Typa Mesa? (felieton)

Nasze oczekiwania i nadzieje wobec albumu „R A P E R S A M P L E R”.

2018.02.22

opublikował:


Co przyniesie nowa płyta Tego Typa Mesa? (felieton)

foto: mat. pras.

W skomplikowanym, przeładowanym świecie niekiedy najwyraźniej wybrzmiewa prostota. Nie inaczej jest z przemysłem rozrywkowym. Stopniowe odkrywanie kart, programy lojalnościowe, wymyślne akcje promocyjne – wszystko to osiąga nieraz tak przerośnięte rozmiary, że popada w groteskę, a to, co promowane, jest przyćmiewane przez marketing.

Cieszy więc, że promocję nowej płyty Mesa rozpoczęto od tak zmasowanego ataku: trzy teledyski, tracklista, okładka, tytuł i data premiery. Wielu rodzimych raperów, tzw. rekinów biznesu, pewnie dawkowałoby te informacje przez kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. Mes tymczasem atakuje od razu trzema utworami, co podobno ma swoje uzasadnienie i świadczy o różnorodności albumu, ale przecież nic nie stało na przeszkodzie, by tę różnorodność dawkować i prezentować w ratach.

W ślad za prostym marketingowym chwytem – zbombardować odbiorcę nawałem muzyki i pokazać tym samym, kto tu rządzi – idzie też prostota artystyczna. Na poprzednim krążku Mes, nagrywając z Dawidem Podsiadło, Kortezem oraz Ifi Ude, jakby pukał do drzwi polskiej alternatywy. Teraz jest już po drugiej stronie i najwyraźniej nie musi się już tak obnosić ze swoimi aspiracjami. Zamiast więc korzystać z zawartych znajomości, zrobił krok w tył i nagrał album niemalże w samotności, po raz pierwszy podejmując się samodzielnej produkcji od A do Z. Jasne, dziś po raz kolejny puścił oczko w stronę szerszego słuchacza, zapraszając do studia Justynę Święs, a na plan filmowy – całą plejadę znanych postaci. Przewiduję jednak, że na kilku takich subtelnych cameo się skończy i Mes pójdzie tym razem w zupełnie inną stronę niż na „Ała”. Kto wie, czy za sprawą warunków, w jakich materiał powstał, nie będzie to jego najbardziej własny krążek w karierze.

Własny czy nie własny – osobiście najbardziej liczę na to, że „R A P E R S A M P L E R” będzie najprostszy. A przynajmniej prostszy od ostatnich wydawnictw. O ile na „Trzeba było zostać dresiarzem” ta muzyczna żarłoczność Mesowi jeszcze służyła, dzięki czemu rozbił bank i nagrał jedną z najważniejszych płyt w historii polskiego rapu, o tyle w przypadku „Ała” towarzyszyło mi już poczucie przesytu – jakby członek 2cztery7 chciał chwycić zbyt wiele srok za ogon i trochę się na tym wyłożył.

Póki co wygląda na to, że rzeczywiście będzie prościej. Podkłady Mesa nigdy nie należały do najbardziej skomplikowanych. Nie wiem, na ile to kwestia warsztatu, a na ile muzycznej pokory, ale dzięki tej oszczędności do zaprezentowanych w czwartek bitów wkradło się dużo wolnej przestrzeni, którą kapitalnie zapełniają instrumenty (perkusja w „Odporności” i puzon w „Wyględowie”), a przede wszystkim wokal samego gospodarza. Z drugiej strony – czy o podkładzie w „Rudym Kurniawanie” można powiedzieć, że jest prosty? Jeśli tak, cóż, w takim razie bity takiego Timbalanda też są proste. Bo wierzcie lub nie, ale Mes – choć miał już okazję rymować na instrumentalu tego geniusza produkcji – dopiero teraz zmierzył się z podkładem prawdziwie Timbalandowym. I to własnego autorstwa!

Te trzy numery – wypuszczone równocześnie, by nie sugerować żadnego „klimatu przewodniego” – zwiastują być może najbardziej własny i zarazem najmniej skomplikowany krążek Mesa, ale jedno chyba pozostanie niezmienne: warszawski raper znów będzie chciał uderzyć w maksymalnie dużo tonów, zahaczyć o jak najwięcej stylistyk i dostarczyć jak najszerszą paletę emocji. Oby w tej całej układance udało mu się znaleźć złoty środek. Bo tego chyba najbardziej w tym momencie potrzebuje.

Karol Stefańczyk

Polecane