Nie skreślajcie konkursów. Komentarz Artura Rawicza

Za kulisami jarocińskiego konkursu dla młodych kapel.

2014.07.25

opublikował:


Nie skreślajcie konkursów. Komentarz Artura Rawicza

Od kilku lat mam ten zaszczyt i przyjemność być jurorem w jarocińskim konkursie dla młodych zespołów. Obserwuję też, jak powoli, ale zdecydowanie, wydarzenie to ewoluuje. W pierwszych edycjach po reaktywacji Jarocina miało się wrażenie, że konkurs organizowany jest jakby z obowiązku. Bo wypada, bo zawsze był, bo ktoś się uparł, że być musi. To był. Gdzieś obok. Trochę po macoszemu. Red Bull tchnął w niego nieco życia, ale w ostatnich dwóch latach prawdziwym paliwem jest – z pozoru mało rock`n`rollowa firma – Hortex. Wymieniam nazwy, bo ludzie ci zasłużyli sobie na to, by im podziękować. A sam konkurs, a raczej wykonawcy określający jego poziom udowodnili, że nie wszystko jeszcze stracone. Że monopolu na odkrywanie talentów nie mają jedynie telewizyjne talent show. Z pewnością trudno konkurować z całą ich machiną promocyjno-propagandową, ale… jeśli wszystko pójdzie tak jak dotychczas, można odwrócić kota ogonem i potraktować te programy jako szkółkę i wylęgarnię debiutantów którzy w prawdziwe szranki stawać będą w Jarocinie (w Ostródzie, na Woodstocku lub OFF-ie). Bzdura? Poczekajcie.

W tym roku do konkursu zgłosiło się przeszło 600 wykonawców. Jurorzy dostali dostęp do aplikacji, w której mogli odsłuchać wszystkie kompletne zgłoszenia. Dostali też nieograniczoną możliwość wyboru. Tzw. „gwiazdki” mogli przyznać dowolnej licznie wykonawców. W ten sposób (sponsor i organizator też brali w tym udział jako kolejni dwaj niepodlegli jurorzy) wyłoniono pulę 10 artystów, którzy zostali zaproszeni do etapu przesłuchań na żywo. Ten odbył się (jak w latach ubiegłych), dzień przed festiwalem w Jarocińskim Ośrodku Kultury. Miejscówka z tradycjami, ale przede wszystkim z solidną i dobrze przygotowaną salą koncertową na kilkaset osób (wstęp wolny). Po zaprezentowaniu się wszystkich dziesięciu zespołów, odbył się koncert Dezertera stanowiący niejako próbę generalną przed rocznicowym występem na dużej scenie festiwalu z materiałem z „Underground Out of Poland”. Każdy z „konkursowiczów” dostał scenę na 20 minut. To bardzo dużo. Przed festiwalem rozmawiałem z Walterem Chełstowskim – „20 minut? Ja potrafiłem wypierdolić zespół po 20 sekundach jeśli od razu słychać, że jest chujowy”.

Po przesłuchaniach w JOK-u mieliśmy jedno, w sumie dość łatwe zadanie – wyłonić finałową szóstkę, która zaprezentuje się na małej scenie pierwszego i drugiego dnia festiwalu. Czyli de facto, mieliśmy wskazać czterech wykonawców, którzy mają już czas wolny i mogą spokojnie napić się piwa. W praktyce okazało się, że mieliśmy pięciu wykonawców, którzy „powinni” zagrać dalej w konkursie i piątkę, dla której to już za wysokie progi. Więc jeden z wykonawców z tej drugiej piątki psim swędem prześlizgnął się do finałowej szóstki, bo musiał być komplet.

Po występach na żywo okazało się, że ten co się prześlizgnął faktycznie niewiele zawojował. Został najniżej oceniony przez publiczność (która na tym etapie miała swoje głosowanie) i przez jurorów. Stała się też rzecz zaskakująca (ale wytłumaczalna). Absolutny faworyt po przesłuchaniach w JOK-u – Agyness B. Marry, tylko poprawnym występem na małej scenie straciła nagrodę główną. Co się stało? Zabrakło doświadczenia, ogrania, iskry, tego czegoś, czego w przyspieszonym tempie uczą te cholerne telewizyjne programy? Nie wiem. Może to efekt tego, że Agyness pierwszy swój koncert zagrała w kwietniu 2014 roku i na serio jest na początku drogi? Może to i lepiej, że przegrywając nagrodę główną wyszarpała jednocześnie wyróżnienie, bo to jeszcze za wcześnie na wygraną, bo za duże ryzyko uderzenia sodówki do łba i uwierzenia w swoją nieśmiertelność? Trudno powiedzieć. Czas pokaże.

Kawa na ławę. Po przesłuchaniach w JOK-u: moje TOP 3 wyglądało tak: Agynes B. Marry, BE.MY i Black Radio. I w takiej kolejności zespoły te przeszły dalej. Sporo dyskusji wywołały też Latające Pięści. Właściwie jedyny zespół, który używał języka polskiego, jeden z niewielu, który był „jakiś”, miał coś do powiedzenia, itd. Ale i zespół, który kazał się zastanowić (przynajmniej niektórym jurorom), czy to co proponuje, to na tak na serio czy to tylko taka poza. Ja osobiście uważałem, że mają duże szanse na nagrodę publiczności i bardzo by mi takie rozwiązanie pasowało. Wtedy Agyness zdobywa nagrodę główną, a BE.MY ewentualnie zajebiste Black Radio wyróżnienie, Latające Pięści nagrodę publiczności i jestem zadowolony. Stało się jednak inaczej. I jestem nie mniej zadowolony.

{program-muzyczny}

Na małej scenie Agyness zabrakło tego czegoś, czym błysnęli BE.MY. Zabrakło doświadczenia, ogrania, przebojowości. Wygrywała jedynie w bardzo ważnej konkurencji – otóż była najbardziej „bezczelna” artystycznie i to w sposób jaki najbardziej lubię. BE.MY zagrali chyba nieco słabiej niż w JOK-u (to również moje subiektywne odczucie), ale udowodnili, że mają potencjał, że są formacją kompletną i gotową. Boję się, żeby im się we łbach nie poprzewracało, bo wygrana na TOPtrendach, wygrana w eliminacjach do Przystanku Woodstock, teraz ten Jarocin… (swoją drogą, to gdzie leży granica między mainstreamem a offem, co?). I o ile w głosowaniu jutorów Agyness przegrała wyraźnie z BE.MY, to już tylko minimalnie wygrała z łodzkim Black Radio, który dla mnie, obok Latających Pięści jest największym przegranym tego konkursu. Fajnie, że o Black Radio ładnie opowiedział Litza podczas koncertu Luxów, może więcej osób zwróci na nich uwagę. Bo warto.

Pochwaliłem organizatorów i sponsorów na początku, ale to nie oznacza, że nie mogło być lepiej. Jeśli wszyscy się zgadzamy, że tegoroczny poziom konkursowych zespołów był wysoki (a wiele takich opinii usłyszałem i przeczytałem), to może warto zadbać o lepszą ekspozycję laureatów na samym festiwalu? Może laureatowi nagrody głównej i nagrody publiczności dać więcej czasu trzeciego dnia festiwalu na scenie głównej? Może warto ich pokazać dłużej (godzinę?) między koncertami gwiazd, a nie na początku, przed wszystkimi występami? Co? Może laureat publiczności mógłby dostać swoje (pięćdziesiąt) pięć minut przed ostatnim headlinerem, a laureat nagrody głównej na zakończenie festiwalu? A w przypadku takim, jak w tym roku, kiedy to jeden i ten sam zespół, to dać możliwość zagrania pełnego koncertu na finał. Pewnie zostanie więcej ludzi pod sceną niż tych, co przyszli w samym środku upalnego dnia? A może w przyszłym roku Spichlerz Polskiego Rocka zamiast organizować imprezę konkurencyjną do konkursowego przeglądu zaprosiłby tegorocznych laureatów na pełne koncerty w porze nie kolidującej z przesłuchaniami w JOK-u?

Polecane