Bauns po polsku: bez nich nie byłoby Gangu Albanii

Pięć imprezowych płyt, które mają swoje miejsce w historii polskiego hip-hopu.

2015.04.21

opublikował:


Bauns po polsku: bez nich nie byłoby Gangu Albanii

W najbliższych dniach na rynek trafi krążek Gangu Albanii „Królowie życia”. Z tej okazji postanowiliśmy przyjrzeć się zjawisku, które można nazwać polskim baunsem. Twór to raczej historyczny. Umarł gdzieś w okolicach 2003–2004 roku, gdy na rynek zaczęło wchodzić hip–hopolo, które skutecznie odstraszyło część sceny od takich haseł jak „mainstream” czy „komercja”. Mimo to polski bauns, choć nie trwał długo, w jakiś sposób kładzie się do dziś cieniem na rodzimej scenie. Np. taki Wuwunio jako jedną ze swoich inspiracji wymienia „Nic naprawdę” HK. Z kolei Borixon – przed laty jedna z flagowych postaci polskiego baunsu – na „Królach życia” niemalże wprost nawiązuje do tamtych lat.

Elemer – „Poszło w biznes” (2001)

„Już niedługo zobaczysz z bliska / To co widzisz na zachodnich teledyskach”, to wersy, które otwierają „Każdy z nas”, singiel z legalnego debiutu Elemera. Na teledysku basen w ogrodzie, grill, tańcząca dziewczyna w bikini i niespełna 20-letni Eis, który z rozpiętą koszulą siedzi na motorze. W refrenie kobiecy wokal, w podkładzie pląsający, funkujący bas. Ten numer – wraz z teledyskiem – jest najlepszą wizytówką „Poszło w biznes”, albumu, który trafiał na rynek w momencie, gdy warszawska scena budowała swoje jasne oblicze w kontrze do smutnych potomków Mobb Deep.

Ale przecież album ma jeszcze zabawniejsze momenty: „Niunie chcą mieć moją forsę / Chcą nią rzucać, kotku to tylko stówa, / nauczmy te pieniądze fruwać” („Klik-klik”); „Dziwki, basen i machanie kutasem” („Jestem Eis kotku”); „Patrz kochanie, mam dresy za pięć baniek” („Plażowi plejboje”). Wszystko to napisane przez „polskiego Mase`a” z przymrużeniem oka, na bitach Deny, których luz też trzeba z przymrużeniem oka traktować. Co ciekawe, album miał mieć kontynuację w postaci solowego krążka Eisa „Napad na bauns”. „To były jakieś szalone jazdy. Mieliśmy przez moment jakieś mocne opcje na jaranie się Południem, ale… Umówmy się – bauns zdechł, to była dość płytka inspiracja”, opowiadał raper w 2003 roku, chwilę po wydaniu swojego kultowego „Gdzie jest Eis?”.

„Bauns zdechł”? Wtedy nie wszyscy zgodziliby się z tym twierdzeniem.



Borixon – „Mam pięć gram” (2002)


Na przykład nie zgodziłby się Borixon, który po rozpadzie Wzgórza Ya-Pa 3 poszedł w tę właśnie stronę. Można to było już zauważyć na „Kolejnej części”, ale dopiero „Mam pięć gram” najpełniej pokazało, jak się bawią wychowankowie Krzysztofa Kozaka. „Mam THC / Mam bity i mam pomysł / Mam bletki / Świniom rozdaję tabletki / Jaram Marlboro setki / Jaram towar / Pozdrawiam tych którzy piją browar”, rymuje Borygo w tytułowym numerze.

Nie kupujecie tych przechwał? To zobaczcie, kogo BRX zna, czym jeździ i do kogo się porównuje (sic!): „Znam się z Onarem, rozglądam się za towarem / Tysiące saren i Fiodor siedzący za barem / Jeżdżę szybkim samochodem marki McLaren / A Tede czołgiem błękitny 4Runner / 2002 to ja MC Hammer / Moje klipy są kręcone z sześciu kamer”. To wersy z „Jeszcze więcej baunsu”. Słychać że producenci – w tym wypadku Gibon Skład – osłuchali się nieco z amerykańskim mainstreamem końca lat 90. (Bad Boy, Ruff Ryders, No Limit itd.), ale brakowało im warsztatu, by tę wizję plastikowego, cykającego rapu zrealizować z odpowiednim rozmachem. Mimo wszystko, w 2002 roku na „Mam pięć gram” byli najlepsi polscy specjaliści od chamskiego baunsu: Tedzik, Camey i Ośka.

Tede (na zdjęciu) – „3H: Hajs, hajs, hajs” (2003)

„Zajebisty przeraper nagrał płytę, która zawodzi związane z nią wysokie oczekiwania”, pisali w 2003 roku redaktorzy „Klanu”. Dziś „3H” uchodzi wśród słuchaczy za pozycję klasyczną i, obok „S.P.O.R.T.”, jedną z najważniejszych pozycji w dyskografii Tedego. Sam zainteresowany ma zapewne nieco inny stosunek do tego wydawnictwa i podchodzi do niego z większym dystansem. To zrozumiałe, bo „Hajs Hajs Hajs”, jak ostatnie krążki TDF`a zresztą, zostawia słuchacza z uczuciem przesytu. Dwie porządne płyty, z której spokojnie można by wykroić jedną, za to wspaniałą, i uniknąć tym samym nierównego poziomu.

Tak czy inaczej, album wygenerował kilka uznanych dziś utworów. „Pili Gin”, „Lans II”, „Kato”, „Jestem najgorszy” czy „Wielkie Joł” mówią wiele o tej bardziej imprezowej stronie wydawnictwa, ale przecież oprócz nich znalazły się też rzeczy w rodzaju „Zeszyt rymów”, „360 obrót” czy „Proste”. „3H” wpisywało się w polski bounce, ale nie ograniczało się do niego. Mimo to, nawet jeśli gospodarz wchodził w bardziej nostalgiczne tematy, zawsze robił to z polotem, którego brakowało i brakuje większości sceny. „Najbardziej wyluzowana produkcja, jaka kiedykolwiek zrodziła się nad Wisłą”, twierdzi Muflon . Coś w tym jest.

Onar i Ośka – „Wszystko, co mogę mieć” (2003)

Dlaczego Onara było tak mało na Hardcorowej Komercji? „Nie chciałem być na tej płycie, ponieważ za szybko miała wyjść. Był to termin narzucony przez Krzysztofa Kozaka”, tłumaczył członek Płomienia 81 w rozmowie z magazynem „Loop”. A więc nieobecność Onara nie była spowodowana tym, że – jak wówczas sugerowano – nie chciał brać udziału w projekcie, w którym każdy wers jest zmyślony. „Jestem w stanie nagrywać każdy hip-hop”, mówił wówczas.

Na „Wszystko, co mogę mieć” – drugim wspólnym albumie z Ośką – Onar rapuje ponoć prawdziwe historie. Tu wszystko jest naprawdę. Nawet wersy: „Klubowych patentów pełny rękaw / W kiblu słychać: ej, niunia, dobra, klękaj”, w których prawdziwość nie mogło uwierzyć kilku znajomych rapera. Takie to były pruderyjne czasy. „Klubing” stał się jednak singlem. Ok, może nie tak hitowym jak „Od lat” z poprzedniego „Superelaksu”, ale szło do niego baunsować po polsku, bo i produkcja Ośki – prosta, pozbawiona żenady, uciekająca się do najprymitywniejszych patentów – raczej wpisywała się w klimat. A skoro o „Superelaksie” mowa… Dlaczego właśnie „Wszystko, co mogę mieć”, a nie tamten krążek? Przecież to o pierwszej płycie Onara i Ośki się dziś raczej pamięta. Dwa są powody, dla których wybrałem ich drugą produkcję. Po pierwsze, lepiej wpisuje się w narrację o polskim baunsie, którego kulminacja przypada na 2003 rok (Tede, Borixon, Onar). Po drugie, chciałem koniecznie wspomnieć o „Oooo”, czyli polskim „Mo Money, Mo Problems”:

Hardcorowa Komercja – „Nic naprawdę” (2003)

„Kręć dupą”, „Szampan – cycki…”, „Platynowy sombrero”… Przyznajcie, te tytuły mogłyby się znaleźć na „Królach życia”. A jednak, pochodzą one z głośnej kilkanaście lat temu płyty Hardkorowej Komercji. Głośnej głównie przed premierą, bo szumnie zapowiadanej. Miała być pierwsza tak agresywna i bezpardonowa próba przeniesienia amerykańskich wzorców na polski grunt. Mieli być Tede, Onar, Borixon. Ostatecznie ten pierwszy w nagraniach nie wziął udziału, ten drugi dograł się do kilku numerów, gospodarzem został więc Borixon. Tfu, znaczy 5 KDM, bo rzecz jasna, wszyscy chowają się tu za wymyślnymi ksywkami w rodzaju Gruby Dolar, Syn Cinkciarza z Memphis, Przesrebrny Akord czy DJ 100 Karatów.

Na „Nic naprawdę” nie ma nic naprawdę. W 2003 roku był to dość ryzykowny zabieg, bo mało kto był przyzwyczajony do tego, że raper może grać z konwencją i nie zawsze być prawdomównym. „Nie obawiasz się zbyt dosłownego traktowania twoich tekstów?”, pytał Klan. Borygo: „Ale o czym tu mowa? Jakby dzieciaki robiły to, o czym opowiadają nasi rodzimi raperzy, to w tym momencie wszyscy byliby alkoholikami i narkomanami. Niech sobie posłuchają o diamentowych domach, bo chyba lepiej mieć taki, niż opalać lufki na klatce schodowej”.

No, to posłuchajcie:

*Jako bonus – już nie płyta, ale samodzielny numer. Polski bauns to nie tylko Warszawa i Kielce:

Polecane