Była wiosna 1997 roku. Wczesnym popołudniem w warszawskim Remoncie – wówczas jednym z najbardziej prestiżowych klubów Polski – odbyło się spotkanie potencjalnego wydawcy z potencjalnymi wykonawcami. Z jednej strony DJ Volt aka 600V, Bartek, Boguś i ja, czyli założyciele i właściciele B.E.A.T. Records, a z drugiej kilkanaście młodych osób robiących albo próbujących robić rap. Miałem wówczas 37 lat i spore doświadczenie w pracy w firmie fonograficznej (Polton), agencjach reklamowych (Estra, MM Communications, Publicis) i w mediach (Trójka, Teleexpress, Machina, RMF FM). I zacząłem tłumaczyć młodzieży, jak funkcjonuje show-biznes. Mówiłem o wywiadach w mediach, których mogą nie lubić, o koszulkach, gadżetach, występach na imprezach korporacyjnych, o sponsoringu, o udziale w „dziwnych”, czyli celebryckich programach telewizyjnych itd. Czyli o tym, co wszyscy na świecie już w tamtym czasie wiedzieli i co wszyscy robili. O! Na przykład MTV było dla większości tych młodych ludzi obciachem i komercją.
Część z uczestników tamtego spotkania została z nami, czyli z B.E.A.T. Records i wydała swoje utwory na składance „Smak B.E.A.T. Records”. Część – odsądzając nas o czci i wiary – odeszła. W kolejnych latach słyszałem o tym, kto się „sprzedał”, a kto nie, kto należy do tzw. „środowiska hip-hopowego”, a kto nie, wysłuchiwałem godzinami żali o tym, kto komu coś tam itd.
Kiedy posłucha się polskich płyt rapowych z przełomu XX i XXI, to można odnieść wrażenie, że w tamtych czasach non stop należało kogoś jebać! Więcej! Buntownicy z pierwszej dekady chcieli odzyskiwać hip-hop od hip-hopolowców. Ci sami – czyli „odzyskiwacze” – nie udzielali wywiadów mediom mainstreamowym i mieli „wywalone” na „nie swoich” dziennikarzy. Jednak czasy się zmieniły. Buntowników zaczęto zapraszać do celebryckich programów telewizyjnych, na komercyjne trasy sponsorowane przez browary, do komercyjnych featuringów, a zdjęcia niedawnych „ludzi ulicy” pojawiły się na okładkach poczytnych tygodników i kolorowych miesięczników.
O buncie, jebaniu i obciachu jakby zapomniano.
Dlaczego dziś o tym piszę? Ponieważ patrzę na współczesny polski hip-hop, który pełen jest celebrytów, gotujących w Internecie, reklamujących piwo, brandy, koniaki i wódki, prowadzących restauracje i kluby, szyjących ciuchy, biorących udział w bynajmniej nie do końca muzycznych programach telewizyjnych o rapie i myślę sobie, że należy się słowo „przepraszam”. Tym, którzy byli latami obrażani z powodu zagrania na imprezie „nieprawilnego” utworu, tym, którzy pomagali polskiej kulturze hip-hop pracując w mediach mainstreamowych i wielu innym osobom – wówczas „nieprawilnym”, a bez których w/w nie zarabialiby dziś naprawdę potężnych pieniędzy. Nic więcej. Tylko PRZEPRASZAM.
I jeszcze jedno. Nie mam nic do ludzi, którzy dzięki swojej ciężkiej pracy osiągają sukces. Wręcz jestem maniakalnym ich kibicem. Jednak uprzejmie przestrzegam, że sztuka – a taką bez najmniejszej wątpliwości jest kultura zwana hip-hopem – zatem sztuka nie znosi fałszu. Wcześniej czy później fani „wystawią” rachunek nieszczeremu artyście.
Hirek Wrona