Wynika to może z faktu, że żaden z czterech raperów odpowiedzialnych za „Sequel” nie jest ideałem. Wszyscy muszą się nawzajem dopełniać. Cwaniacki, cięty Ero oraz chaotyczny, pędzący wbrew własnym możliwościom wokalnym Kosi znajdują równowagę w chłodnych, metodycznych stylach Łysola i Siwersa. Podczas gdy dwaj pierwsi pompują w wersy charyzmę i własny, niepodrabialny warsztat – udział mniej może spektakularnych, ale obdarzonych lepszymi warunkami głosowymi Łajzola i Siwersa okazuje się kluczowy, gdy charakterystyczne, ale jednak mało elastyczne style ich kolegów (porównaj np. świetny występ Kosiego w „Pół człowiek…” i pozbawioną polotu zwrotkę w „Fatamorganie”) stają się na dłuższą metę męczące.
Taki rozkład ról jest, oczywiście, dużym uproszczeniem, ale bez wątpienia przemawia on za tym, że między raperami jest chemia. Słychać, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy zjeździli wspólnie kawałek Europy i znają się nie od dziś. W każdej sprawie mówią jednym głosem, co równie dobrze może być zaletą, jak i wadą, bo jeśli tej współpracy JWP/BC czegoś brakuje, to może osobowości – w takim choćby sensie, jak zbiorem osobowości był kiedyś Szybki Szmal czy, za Oceanem, Wu-Tang Clan.
Mógłbym jeszcze ponarzekać na kilka elementów, jak choćby zmarnowany trochę potencjał kolektywnej pracy – zamiast szeregu szybkich, dynamicznych wejść i dialogowania ze sobą poszczególnych MC, nagrania rozkładają się właściwie na ciąg autonomicznych zwrotek. Nie będę jednak wybrzydzał, bo zbyt wiele elementów mnie tu urzeka. Od bezpretensjonalności i przebijającego z nagrań hip-hopowego etosu, przez na ogół świetne, koncertowe refreny (chociaż ten w „Szamanie”, jakkolwiek na żywo może hulać, w wersji studyjnej trochę żenuje), po ten unikalny sposób pisania wersów, który przypomina o doświadczeniu i pozycji zespołu na scenie. No bo kto dziś – w erze hasztagów – jako członu porównania używa „coś jak”? Kto jeszcze – w dobie konfliktów w Syrii czy na Ukrainie – odwołuje się do ludobójstwa w Rwandzie sprzed ponad 20 lat? Albo do Moniki Lewinsky?
Chciałoby się powiedzieć, że najtisowe są też wszystkie podkłady. Ale takie stwierdzenie nie byłoby do końca zgodne z prawdą. Jasne, dostarczone przez White House, The Returners czy Siwersa podkłady uderzają boombapowymi bębnami, ale Szczur – producent lwiej części albumu – jest już nieco bardziej wszechstronny, pozwalając sobie na syntetyki wyjęte jakby wprost z debiutanckiego „Numer jeden wróg publiczny” („Happy People”) czy nieoczywisty rytm wyprowadzony z clapów („Pół człowiek…”). Z dala od Nowego Jorku trzymają się też Night Marks Electric Tro w produkowanej jakby w hołdzie dla Dilli „Fatamorganie” czy TMK w obłędnym, hipnotyzującym „Szamanie”.
„Sequel” to dobry, pozbawiony większych zaskoczeń album. Brzmi jak zbiór singli albo dobrze wyprodukowany mixtape, ale co z tego, skoro najprawdopodobniej taki był jego cel – wygenerować jak największą ilość koncertowych sztosów do bujania głową. Chyba się udało.
Artysta przebywa obecnie poza granicami Polski.
Czy wokalistka podbije platformę takim kontentem?
Artysta nie podjął wyzwania, ponieważ "zamknął rozdział pajacowania w internecie".
Organizatorzy nie szukali długo zastępstwa.
Premiera krążka we wrześniu.