fot. Karol Makurat / @tarakum_photography
Goszcząc na organizowanym na Brooklynie przez Rolling Stone evencie „Musicans on Musicans” (czyli po prostu „muzycy o muzykach”) Lil Yachty podzielił się kilkoma gorzkimi refleksjami, ubolewając nad kondycją współczesnego hip-hopu. – To jest w tej chwili straszliwe miejsce – ocenił raper. – Aktualny stan hip-hopu to zalew imitacji i muzyki kiepskiej jakości. Artyści nie podejmują ryzyka, nie są za grosz oryginalni. Słuchacze także stawiają na bezpieczeństwo. Wszyscy chcą być teraz bezpieczni. Tymczasem ja lubię podejmować ryzyko – dodał.
Żeby nie było jednak, że artysta tylko narzeka, Yachty wskazał rapera, który jego zdaniem powinien być przykładem dla innych. – JID jest pięknym człowiekiem. Kocham go. Ma w sobie ducha prawdziwego czarnoskórego z Atlanty, jest życzliwym człowiekiem, który zawsze przyjmował mnie z otwartymi ramionami. Mam wyłącznie dobre uczucia wzlędem niego, poza tym nigdy nie usłyszałem słabej linijki w jego wykonaniu – propsował Yachty, dodając, że JID jest dla niego artystą, który nie boi się eksperymentów i nieustannie przesuwa granice.
Sam Yachty także pokusił się o eksperyment, wydając w tym roku nietuzinkową płytę „Let’s Start Here.”, na której pobrzmiewają echa choćby Pink Floyd. Krążek zebrał mieszane recenzje – jedni chwalili go za nowatorskie podejście, inni stwierdzali, że raper nie udźwignął presji związanej z oczekiwaniami. Płyta nie doczekała się także nominacji do Grammy, co jest dla artysty rozczarowujące.
Niespodzianka dla fanów zgromadzonych na PGE Narodowym.
Przed nami danie główne.
Raper nie może przeboleć braku miejsca na głównej scenie.
"Wosk" to idealny kawałek na wakacje.
Wiemy, z kim będzie rywalizowała Patricia Kazadi.