foto: mat. pras.
Kiedy Katarzyna Nosowska tupnęła nogą i pokazała światu swoją „Bastę”, niemalże wszyscy zgodnie okrzyknęli tę płytę rewolucyjną. Jeśli nie dla świata, to dla artystki i jej fanów. Rozumiem i szanuję taką ocenę, ale pozwolę sobie nie zgodzić się z nią.
Jakiś rok temu powiedziała „basta” i oznajmiła wszem i wobec, że Hey robi sobie wolne. Basta. Swoim uprzedzeniom do social mediów i wszystkim, którzy zaszufladkowali Nosowską, też z uśmiechem powiedziała: basta. Tu zaskoczenie już było mniejsze, przynajmniej dla tych, którym dane było zamienić z Kasią choć kilka słów po jakimś koncercie. Żadne tam nowe oblicze. Po prostu 100% Kaśki w Kaśce. Zero pozy, zero scenicznej, wypracowanej przez lat figury. Jakby jej przepisem na życie było: odrzucamy konwenanse, zdejmujemy maski, opuszczamy strefy komfortu. Jestem jaka jestem i fajnie mi z tym.
Ciągoty Nosowskiej do elektroniki mają już długą brodę. Nie pierwszy to raz, a broda tym dłuższa, jeśli sobie przypomnicie, że od ostatniej solowej „8” minęło już siedem lat. W dodatku tamta płyta była w zupełnie innych rejestrach gatunkowych. Zatem pass z kruchym wyrafinowaniem, muzycznym wysmakowaniem. Pass z językowymi uniesieniami, za to wprost, w twarz, i po imieniu. Czyżby zrezygnowała ze swojej najmocniejszej broni? Wszak pytanie „jak powstają twoje teksty?” powinno być skierowane do Nosowskiej, a nie autoironicznie, samemu sobie przez jego autora. Ale uwaga, jedna rzecz się nie zmieniła. Wewnętrzny socjolog i obserwator w głowie Kaśki ma się jak pączek w maśle. Odwdzięcza się strumieniem wspomnień, celnych spostrzeżeń i uwierających, gorzkich konstatacji. Jednocześnie wszystkie jego zapiski, wyśpiewywane przez Nosowską posiadają jakiś pierwiastek terapeutyczny. Dobrze nam ze świadomością, że nawet ci wszyscy podziwiani, ze świecznika, też mieli ze starymi pod górę, z samym sobą nie po drodze, że nie zawsze różowo i że nie wszystko złoto…
Nie zmieniło się też to, że autorka tekstów nie unika (wręcz przeciwnie – karmi się nimi) opisywania skomplikowanych relacji „ja – świat”. Potrafi też analitycznie rozprawić się z różnymi demonami demolującymi na przestrzeni dekad kobiecość, tożsamość, samoocenę, samoświadomość. Poeta wygodnie moszczący się w jej głowie wyjechał gdzieś w interesach.
Dalej jest z górki. Bo „Basta” to świetnie poukładana płyta. Mądrze zrobiona. Szorstkości i dosadności tekstów towarzyszy surowość i minimalizm muzyki wyprodukowanej przez Michała Króla, czyli Foxa. Muzyki tak sprzecznej ze stereotypowymi wyobrażeniami o Nosowskiej. Tanecznie? Klubowo? Z hip-hopowym pazurem? Serio? Serio. Bo Nosowska najczęściej tu rapuje, deklamuje, z synem (gratulacje!), z Łoną (gratulacje!), sama (gratulacje!). Bo… wspomniana sprzeczność pozorna.
Zgodzę się jednak z tym, że „Basta” jest bardzo istotną pozycją w katalogu Nosowskiej. Dlaczego? Bo to dosadny dowód na nieszablonowość i odwagę autorki, jej wyczucie i zwięzłość (czytaj: celność), zwłaszcza w podejściu do tematu. A ten bywa trudny, z takich co uwiera i celebrytka pojęcia o nich mieć nie powinna. To skąd ma? No właśnie… 😉 Miała zawsze. A „Basta” żadną rewolucją nie jest. To naturalna kontynuacja.
Artur Rawicz
Ocena: 5/5
Tracklista:
1. Goń
2. Boję się
3. Ja Pas!
4. Takie to przykre
5. Kto ci to zrobił?
6. Lanie
7. Do czasu
8. Brawa dla państwa
9. Nagasaki
10. Mówiła mi matka
11. Dosyć